Nie mogłam oderwać wzroku od oczu Czarnego Kruka. Hipnotyzowały i mamiły, a ja mogłam jedynie bezradnie poddawać się ich działaniu. Wtedy istota Yang, jak gdyby nigdy nic, przeszła przez kraty i ruszyła w moim kierunku. Mój oddech gwałtownie przyspieszył.
- Nie możesz...!
- Oczywiście, że mogę. - W ułamku sekundy zniwelował dzielącą nas odległość, brutalnie chwycił za podbródek i uniósł go nieco do góry. Nasze twarze dzieliły centymetry. - Nie bądź śmieszna, dziewczynko. Żyję na tym świecie od samego jej stworzenia. Pieczęć może utrzymuje mnie zamkniętego w twoim ciele, ale nie jest w stanie w pełni mnie kontrolować. A ty już tym bardziej. - Zaśmiał się cicho. - Zwłaszcza, że sama do mnie przyszłaś. Nie jesteś chyba aż tak głupia, by nie wiedzieć, że naruszyłaś pieczęć, prawda?
- Wiem. - Wydusiłam z siebie.
- Oklaski dla tej pani! - Puścił moją brodę, a ja zdruzgotana opadłam na kolana.
Sama jego obecność doprowadzała mnie do stanu krytycznego. Zupełnie nie panowałam nad swoim ciałem, głowa mi pękała, ciało targały bolesne skurcze wzmagające się z każdą chwilą. Panika, histeria i przerażenie kotłowały się w moim sercu, paraliż uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Dosłownie miał mnie na tacy.
- Niech to się już skończy. - Załkałam.
- Och, kochanie, to dopiero początek. - Uśmiechnął się ciepło kucając obok mnie.
Jego słowa zupełnie nie pasowały do mimiki jego twarzy. Nagle pochwycił mnie za włosy i szarpnięciem postawił na nogi. Zgiął prawe kolano i trafił nim w mój brzuch. Zawyłam z bólu. Potem bił mnie jeszcze długi czas, straciłam rachubę. Kiedy skończył znęcać się nade mną ponownie przy mnie przykucnął, chwycił za włosy i lekko uniósł moją głowę nad ziemię.
- A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? - Wyciągnął do mnie drugą rękę i pogładził mnie po policzku. - Gdy zyskam już nad tobą pełną kontrolę pozwolę Ci egzystować wewnątrz mnie, następnie odnajdę wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek okazali Ci życzliwość i każdego z nich będę torturował, aż zaczną błagać o śmierć. I jak, podoba Ci się ten pomysł? Jest świetny, prawda? - Świetnie się bawił kosztem moich uczuć, karmił się nimi. Potem nachylił się do mojego ucha. - Wkrótce znów się spotkamy, dziewczynko. - Wyszeptał, po czym bez skrupułów skręcił mi kark.
~☆~
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza do płuc. Rozejrzałam się rozdygotana po jaskini. W pobliżu wciąż dostrzegałam kontury widma, kawałek dalej leżała pogrążona w głębokim śnie Konan, a ja siedziałam po turecku nad małym stawem. W tafli wody nie odbijał się już księżyc - przesłoniły go ciemne chmury, cała jaskinia tonęła więc w mroku.
- Gratuluję. Przetrwałaś trzecią próbę. - Odezwał się strażnik.
Kiwnęłam niemrawo głową.
- Ile czasu minęło? - Zapytałam słabo.
- Godzina. Czas twojego osłabiającego zaklęcia już minął. - Spojrzałam z niedowierzaniem w kierunku mojego rozmówcy. Myślałam - ba! Byłam o tym święcie przekonana! - że minęła co najmniej doba. - Podczas wyprawy w swoje wnętrze dla każdego czas zaczyna płynąć inaczej. - Dodał, gdy zobaczył moją minę.
- Rozumiem.
Powoli zebrałam się z ziemi. Wciąż drżąc chwiejnym krokiem podeszłam do dwuskrzydłowych drzwi. Ostatnia prosta i jestem w domu - pomyślałam z ulgą. Nie oglądając się za siebie pchnęłam ciężkie wrota i dostałam się do ostatniego pomieszczenia, które skrywała grota.
Tu wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Zarówno ściany, jak i podłogi wykonane były z czarnego marmuru poprzetykanego naturalnymi, srebrzystymi żyłkami. Pod ścianą naprzeciwko wejścia znajdował się podest, a na nim niepozornych rozmiarów skrzynia. Prowadziła do niej krótka ścieżka otoczona kolumnami i rzeźbami ponurych żniwiarzy.
Na miękkich nogach przeszłam po kamiennych płytach i stanęłam przed ostatnią przeszkodą, która stała mi na drodze do wykonania tego zadania. Położyłam obie dłonie na wieku i zamknęłam oczy. Czułam, jak klątwa wysysa ze mnie moją energię. Nieprzyjemne ssanie towarzyszące temu uczuciu dodatkowo mnie deprymowało. Nie mogę się poddać. Nie teraz, gdy zaszłam już tak daleko.
- Uwolnienie ziemi: zaklęcie odpieczętowujące!
Mój głos poniósł się echem po pomieszczeniu, jednak to jedyna rzecz, jaka się wydarzyła. Zmarszczyłam brwi. Nie miałam już zbyt wiele siły, ale wciąż wystarczająco, by rzucić zaklęcie. Chciałam spróbować ponownie, ale wtedy kamień zazgrzytał o kamień i pokrywa z hukiem spadła obok. Niepewnie nachyliłam się nad skrzynią. W środku, na ciemnofioletowej, jedwabnej poduszeczce spoczywał srebrny sygnet z ametystem. Po chwili wahania wyciągnęłam moją materiałową chustkę, owinęłam w nią biżuterię i schowałam ją do mojej sakiewki przyczepionej do pasa.
Obróciłam się i opuściłam pokój. Klątwa przestała już działać, czułam się więc nieco lepiej. Chwilę później znalazłam się z powrotem w pomieszczeniu trzeciej próby. Widma już nie było, ale nie bardzo mnie to interesowało. Podeszłam do niebieskowłosej, wzięłam ją na ręce i skierowałam się do wyjścia. Po kolei przechodziłam przez dwuskrzydłowe drzwi. Korytarz z pułapkami pokonałam niemal biegiem, choć nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Kiedy wypadłam na zewnątrz wszyscy zamarli. W pierwszej sekundzie po prostu patrzeli na mnie w milczeniu. Jako pierwszy ocknął się Pain, który natychmiast mnie dopadł i odebrał z moich rąk swoją żonę. Jego twarz pozostała nieprzenikniona.
- Nic jej nie jest. - Oznajmiłam. - Klątwa wcześniej wypompowała z niej wszystkie siły, ale wystarczy, że się porządnie wyśpi. Przez jakiś czas może doskwierać jej pewien dyskomfort podczas korzystania ze swoich mocy, ale to nie potrwa długo.
Skinął głową. Potem niespodziewanie oderwał wzrok od Konan i wbił go we mnie.
- Coś się w tobie zmieniło. - Stwierdził.
- Jaskinia to dosłownie wir różnych energii, pozostałości po poległych śmiałkach. Zaczerpnęłam jej trochę podczas jednej z walk. Możliwe, że wyczuwasz tę moc. - Skłamałam.
- Możliwe. - Odpowiedział w końcu po chwili przeciągającej się ciszy.
Wtedy przypomniałam sobie o pierścieniu. Wyciągnęłam chustkę z sakiewki i podałam ją rudowłosemu demonowi tak, by mógł ją chwycić pomimo kobiety na jego rękach.
- Lepszy w waszych rękach, niż u nieznanego wroga. - Powiedziałam tylko, po czym odwróciłam się i stanęłam w kręgu, który wcześniej posłużył mi do rzucenia antyklątwy. Zebrałam przedmioty, które w nim leżały, po czym wróciłam na moje poprzednie miejsce. - Możecie odstawić mnie już do domu?
- Sasuke, odprowadź ją. - Polecił Pain kruczowłosemu. - Reszta ma dziś wolne. Rozejść się! - Zagrzmiał, po czym rozpłynął się razem z niebieskowłosą.
Jeszcze przez chwilę spoglądałam na miejsce, w którym wcześniej stał przywódca Akatsuki ze swoją żoną na rękach. Niby demon, wcielenie zła i inne takie, a mimo to potrafił rozbudzić w sobie miłość i podzielić się nią z ukochaną. Jestem zazdrosna - pomyślałam.
- Możesz łaskawie przestać mnie ignorować?
Podskoczyłam zaskoczona, gdy znajomy głos rozległ się tuż obok mnie.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - Bąknęłam.
- No co ty, serio? Nie domyśliłbym się!
- Daj sobie spokój. Sarkazm to moja działka.
Przewrócił oczami, ale więcej nic nie powiedział. Obraz wokół nas się rozmył, zachybotał i zupełnie zniknął zalewając moje oczy ciemnością. Serce stanęło mi w gardle. Uczucia ze spotkania z Czarnym Krukiem powróciły. Zacisnęłam oczy i czekałam, aż coś da mi znak, że jesteśmy na miejscu.
- Boisz się ciemności? - Przez moje myśli przedarł się kpiący ton młodszego Uchihy.
Rozchyliłam powieki i rozejrzałam się ostrożnie po otoczeniu. Staliśmy u podnóża gór. Z moich ust wydarło się westchnienie ulgi.
- Dzięki za podwózkę. - Mruknęłam ignorując jego złośliwą uwagę.
Spojrzał się na mnie, jak na kosmitę. Prawdopodobnie spodziewał się jakiejś ciętej riposty i w zasadzie mnie to nie dziwiło. Jednak wciąż byłam w szoku po spotkaniu z "wewnętrznym mrokiem", także odpuściłam sobie wszelkie wredne docinki i bez zbędnych pożegnań ruszyłam w drogę powrotną do świątyni.
~☆~
- Wyglądasz okropnie. - Powiedział Naruto bez ogródek, kiedy stanęłam na schodach.
- Mów mi więcej. - Burknęłam.
Westchnął, podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Zaniósł mnie do kuchni, gdzie posadził mnie na jednym z krzeseł. Wyszedł na chwilę, by wrócić z kocem, który rzucił mi na kolana i bez słowa zaczął rozpalać ogień w piecu.
- Dzięki. - Chwyciłam materiał i opatuliłam się nim po samą brodę. Co prawda nie było mi zimno, ale ciepło dawało pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. - Gdzie Jiraya-sama i Hinata-chan?
- Jiraya-sama wrócił do swojego domu, Hinata-chan śpi.
- To co ty tu robisz?
- Czekałem na Ciebie, głupia. - Fuknął przygotowując miskę.
Kąciki moich ust drgnęły. Słodki.
- Co robisz?
- Odgrzewam Ci zupę. Na pewno jesteś głodna, a ciepły posiłek dobrze Ci zrobi, zanim się położysz. - Kiwnęłam głową przyznając mu rację. - Jak poszło?
- Dobrze. Konan odnalazłam w trzeciej sali. - Ziewnęłam. - Myślę, że poradziłaby sobie i tam, ale klątwa ją wycieńczyła. Z grubsza nic jej nie było, tylko kilka otarć i siniaków. Wiesz, tak sobie myślę... Ona i Pain, jak to się stało?
- Byli razem jeszcze przed śmiercią.
- Znałeś ich, jako ludzi?
- Nie. Jiraya-sama ich znał. - Postawił przede mną pełną miskę. - Był ich mentorem.
- Och, rozumiem. - Złapałam łyżkę i zanurzyłam ją w rosole.
- Oboje zginęli tragicznie. - Kontynuował. - Lud bał się ich mocy, które się w nich przebudziły. Przez jakiś czas Jiraya-sama był w stanie ich chronić, ale pewnego razu udało im się uprowadzić Konan. Wtedy Jiraya-sama ruszył jej na ratunek rozkazując Nagato zostać w domu. Wróg okazał się jednak sprytniejszy, pojawił się właśnie tam razem z Konan i doszło do konfrontacji. Pain był już u kresu sił, Konan wyrwała się i podbiegła do niego, by go przytulić. Wtedy jednak wrogowie pojmali ich oboje i zatargali do wioski. Tam przywiązali ich do osobnych pali, chłostali, a na koniec podpalili stosy. Spłonęli żywcem. Gdy Jiraya-sama się zorientował, było już za późno.
- To... - Odchrząknęłam. - Rzeczywiście tragiczne.
- To nie koniec. Odrodzili się jako demony. Demony żądne zemsty. Wyrżnęli całą wioskę w pień robiąc im dokładnie to, czego sami doświadczyli. Jiraya-sama odnalazł ich dopiero wiek później. Stali się bezwzględni, ale uczucie, które połączyło ich za życia nie wygasło - mi powiedział, że śmierć wzmocniła ich miłość jeszcze bardziej. Od tamtej pory starał się nie wchodzić im w drogę - bo choć między nimi nic się nie zmieniło, to swojego mentora gotowi byli unicestwić.
- Mało przyjemna historia. - Podsumowałam. - Mimo to podziwiam ich. No wiesz, nawet śmierć nie odebrała im ich uczuć.
- Coś w tym jest. - Zaśmiał się. - Jedz, bo Ci wystygnie.
Zerknęłam na miskę. Zupełnie zapomniałam. Szybko dokończyłam posiłek i oddałam naczynie blondynowi. Ten ją umył, po czym znowu wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku i dodatkowo przykrył kołdrą.
- A teraz bądź grzeczną dziewczynką i idź spać.
Uniosłam jedną brew.
- Normalnie bym się kłóciła, ale padam na twarz. Dobranoc. - Ułożyłam się wygodnie i przymknęłam. - Ach, zapomniałabym. Dziękuję. - Dodałam już zasypiając.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Odpowiedział.
~☆~
Obudziły mnie promienie słońca padające na twarz. Chciałam przekręcić się na drugi bok, ale wtedy dotarło do mnie, że w zajmowanym przeze mnie pokoju nie było okien. Natychmiast otworzyłam oczy i poderwałam się do pozycji siedzącej. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, gdy rozglądałam się po otoczeniu i nie rozpoznawałam miejsca mojego pobytu. Analizowałam zaistniałą sytuację kilka razy i za każdym razem dochodziłam do tego samego wniosku: Czarny Kruk musiał przejąć władzę nad moim ciałem podczas snu.
- Tylko co on robił? - Szepnęłam do samej siebie.
Podniosłam się z ziemi i ruszyłam przed siebie. Na początek postanowiłam rozeznać się nieco w terenie, a gdyby to nie przyniosło efektu, zamierzałam użyć magii. Wyszłam spomiędzy drzew na jakąś drogę i wtedy dostrzegłam tłum ludzi z pochodniami i widłami w rękach.
- Wiedźma, tam jest! Brać ją!
Wytrzeszczyłam osłupiała oczy. Szybko się jednak zreflektowałam i rzuciłam do ucieczki. Sięgnęłam wgłąb siebie, by zaczerpnąć energii i... Dostałam kolejną, nieprzyjemną niespodziankę. Na mojej mocy znajdowały się pieczęcie, przez które nie mogłam uwolnić mojej magii. Zaklęłam szpetnie pod nosem i przyspieszyłam rozpaczliwie rozglądając się na boki. W pewnym momencie dostrzegłam urwisko, które stanowiło metę mojego biegu. Zostały mi dwa wyjścia: skok w przepaść lub skatowanie przez chłopów.
- Dlaczego wszystko zawsze kończy się tak dramatycznie? - Jęknęłam cicho.
Do moich nozdrzy wdarł się zapach morskiej bryzy. Oby moje przypuszczenia się potwierdziły! Nie zatrzymując się przyspieszyłam jeszcze bardziej i w ostatnim momencie wybiłam się, jak najmocniej potrafiłam. Runęłam w dół. Spojrzałam się na miejsce, które w zastraszającym tempie się do mnie zbliżało i natychmiast tego pożałowałam. Tym, co zobaczyłam, były ostro zakończone skały, o które rozbijały się fale.
- Co ty odwalasz?
Osłupiała spojrzałam w bok. Jakiś metr ode mnie spadał Sasuke.
- Usiłuję przeżyć!
- Coś słabo Ci idzie.
- Bo mam zablokowaną magię.
Uniósł brwi.
- Pomóc Ci?
- A gdzie haczyk?
- Naprawdę masz teraz czas, żeby się o to martwić? - Spojrzał znacząco w dół.
Rzuciłam okiem na skały. Cóż... Powiedzmy, że nie miałam zbyt wielu opcji do wyboru.
- Tak, pomóż mi!
- A gdzie "proszę"?
- Potem będę Ci dziękować! Ruszże się w końcu!
Jego twarz wykrzywił kpiący uśmieszek. Zbliżył się do mnie, pochwycił w swoje ramiona i chwilę później staliśmy już z powrotem na szczycie. Popatrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem.
- Wiesz, nie bez powodu skoczyłam.
- Nie wiem, czym się przejmujesz. - Spojrzał na wieśniaków, którzy oszołomieni stali jakieś dziesięć metrów od nas. - Wynoście się stąd! - Warknął, a jego oczy rozjarzyły się szkarłatem.
No, nie do końca. Tęczówki rzeczywiście przybrały krwisty odcień czerwieni, ale poza tym od źrenic odchodziły trzy odnogi i łączyły się z obwódką oddzielającą białka od barwy oczu. Nie miałam jednak okazji, by dokładniej im się przyjrzeć, gdyż chwilę później wróciły do normalności. - Po problemie. A teraz przejdźmy do zapłaty.