poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 7 "Głęboko w środku"

Nie mogłam oderwać wzroku od oczu Czarnego Kruka. Hipnotyzowały i mamiły, a ja mogłam jedynie bezradnie poddawać się ich działaniu. Wtedy istota Yang, jak gdyby nigdy nic, przeszła przez kraty i ruszyła w moim kierunku. Mój oddech gwałtownie przyspieszył.
 - Nie możesz...!
 - Oczywiście, że mogę. - W ułamku sekundy zniwelował dzielącą nas odległość, brutalnie chwycił za podbródek i uniósł go nieco do góry. Nasze twarze dzieliły centymetry. - Nie bądź śmieszna, dziewczynko. Żyję na tym świecie od samego jej stworzenia. Pieczęć może utrzymuje mnie zamkniętego w twoim ciele, ale nie jest w stanie w pełni mnie kontrolować. A ty już tym bardziej. - Zaśmiał się cicho. - Zwłaszcza, że sama do mnie przyszłaś. Nie jesteś chyba aż tak głupia, by nie wiedzieć, że naruszyłaś pieczęć, prawda?
 - Wiem. - Wydusiłam z siebie.
 - Oklaski dla tej pani! - Puścił moją brodę, a ja zdruzgotana opadłam na kolana.
Sama jego obecność doprowadzała mnie do stanu krytycznego. Zupełnie nie panowałam nad swoim ciałem, głowa mi pękała, ciało targały bolesne skurcze wzmagające się z każdą chwilą. Panika, histeria i przerażenie kotłowały się w moim sercu, paraliż uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Dosłownie miał mnie na tacy.
 - Niech to się już skończy. - Załkałam.
 - Och, kochanie, to dopiero początek. - Uśmiechnął się ciepło kucając obok mnie.
Jego słowa zupełnie nie pasowały do mimiki jego twarzy. Nagle pochwycił mnie za włosy i szarpnięciem postawił na nogi. Zgiął prawe kolano i trafił nim w mój brzuch. Zawyłam z bólu. Potem bił mnie jeszcze długi czas, straciłam rachubę. Kiedy skończył znęcać się nade mną ponownie przy mnie przykucnął, chwycił za włosy i lekko uniósł moją głowę nad ziemię.
 - A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? - Wyciągnął do mnie drugą rękę i pogładził mnie po policzku. - Gdy zyskam już nad tobą pełną kontrolę pozwolę Ci egzystować wewnątrz mnie, następnie odnajdę wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek okazali Ci życzliwość i każdego z nich będę torturował, aż zaczną błagać o śmierć. I jak, podoba Ci się ten pomysł? Jest świetny, prawda? - Świetnie się bawił kosztem moich uczuć, karmił się nimi. Potem nachylił się do mojego ucha. - Wkrótce znów się spotkamy, dziewczynko. - Wyszeptał, po czym bez skrupułów skręcił mi kark.

~☆~

Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza do płuc. Rozejrzałam się rozdygotana po jaskini. W pobliżu wciąż dostrzegałam kontury widma, kawałek dalej leżała pogrążona w głębokim śnie Konan, a ja siedziałam po turecku nad małym stawem. W tafli wody nie odbijał się już księżyc - przesłoniły go ciemne chmury, cała jaskinia tonęła więc w mroku.
 - Gratuluję. Przetrwałaś trzecią próbę. - Odezwał się strażnik.
Kiwnęłam niemrawo głową.
 - Ile czasu minęło? - Zapytałam słabo.
 - Godzina. Czas twojego osłabiającego zaklęcia już minął. - Spojrzałam z niedowierzaniem w kierunku mojego rozmówcy. Myślałam - ba! Byłam o tym święcie przekonana! - że minęła co najmniej doba. - Podczas wyprawy w swoje wnętrze dla każdego czas zaczyna płynąć inaczej. - Dodał, gdy zobaczył moją minę.
 - Rozumiem.
Powoli zebrałam się z ziemi. Wciąż drżąc chwiejnym krokiem podeszłam do dwuskrzydłowych drzwi. Ostatnia prosta i jestem w domu - pomyślałam z ulgą. Nie oglądając się za siebie pchnęłam ciężkie wrota i dostałam się do ostatniego pomieszczenia, które skrywała grota.
Tu wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Zarówno ściany, jak i podłogi wykonane były z czarnego marmuru poprzetykanego naturalnymi, srebrzystymi żyłkami. Pod ścianą naprzeciwko wejścia znajdował się podest, a na nim niepozornych rozmiarów skrzynia. Prowadziła do niej krótka ścieżka otoczona kolumnami i rzeźbami ponurych żniwiarzy.
Na miękkich nogach przeszłam po kamiennych płytach i stanęłam przed ostatnią przeszkodą, która stała mi na drodze do wykonania tego zadania. Położyłam obie dłonie na wieku i zamknęłam oczy. Czułam, jak klątwa wysysa ze mnie moją energię. Nieprzyjemne ssanie towarzyszące temu uczuciu dodatkowo mnie deprymowało. Nie mogę się poddać. Nie teraz, gdy zaszłam już tak daleko.
 - Uwolnienie ziemi: zaklęcie odpieczętowujące!
Mój głos poniósł się echem po pomieszczeniu, jednak to jedyna rzecz, jaka się wydarzyła. Zmarszczyłam brwi. Nie miałam już zbyt wiele siły, ale wciąż wystarczająco, by rzucić zaklęcie. Chciałam spróbować ponownie, ale wtedy kamień zazgrzytał o kamień i pokrywa z hukiem spadła obok. Niepewnie nachyliłam się nad skrzynią. W środku, na ciemnofioletowej, jedwabnej poduszeczce spoczywał srebrny sygnet z ametystem. Po chwili wahania wyciągnęłam moją materiałową chustkę, owinęłam w nią biżuterię i schowałam ją do mojej sakiewki przyczepionej do pasa.
Obróciłam się i opuściłam pokój. Klątwa przestała już działać, czułam się więc nieco lepiej. Chwilę później znalazłam się z powrotem w pomieszczeniu trzeciej próby. Widma już nie było, ale nie bardzo mnie to interesowało. Podeszłam do niebieskowłosej, wzięłam ją na ręce i skierowałam się do wyjścia. Po kolei przechodziłam przez dwuskrzydłowe drzwi. Korytarz z pułapkami pokonałam niemal biegiem, choć nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Kiedy wypadłam na zewnątrz wszyscy zamarli. W pierwszej sekundzie po prostu patrzeli na mnie w milczeniu. Jako pierwszy ocknął się Pain, który natychmiast mnie dopadł i odebrał z moich rąk swoją żonę. Jego twarz pozostała nieprzenikniona.
 - Nic jej nie jest. - Oznajmiłam. - Klątwa wcześniej wypompowała z niej wszystkie siły, ale wystarczy, że się porządnie wyśpi. Przez jakiś czas może doskwierać jej pewien dyskomfort podczas korzystania ze swoich mocy, ale to nie potrwa długo.
Skinął głową. Potem niespodziewanie oderwał wzrok od Konan i wbił go we mnie.
 - Coś się w tobie zmieniło. - Stwierdził.
 - Jaskinia to dosłownie wir różnych energii, pozostałości po poległych śmiałkach. Zaczerpnęłam jej trochę podczas jednej z walk. Możliwe, że wyczuwasz tę moc. - Skłamałam.
 - Możliwe. - Odpowiedział w końcu po chwili przeciągającej się ciszy.
Wtedy przypomniałam sobie o pierścieniu. Wyciągnęłam chustkę z sakiewki i podałam ją rudowłosemu demonowi tak, by mógł ją chwycić pomimo kobiety na jego rękach.
 - Lepszy w waszych rękach, niż u nieznanego wroga. - Powiedziałam tylko, po czym odwróciłam się i stanęłam w kręgu, który wcześniej posłużył mi do rzucenia antyklątwy. Zebrałam przedmioty, które w nim leżały, po czym wróciłam na moje poprzednie miejsce. - Możecie odstawić mnie już do domu?
 - Sasuke, odprowadź ją. - Polecił Pain kruczowłosemu. - Reszta ma dziś wolne. Rozejść się! - Zagrzmiał, po czym rozpłynął się razem z niebieskowłosą.
Jeszcze przez chwilę spoglądałam na miejsce, w którym wcześniej stał przywódca Akatsuki ze swoją żoną na rękach. Niby demon, wcielenie zła i inne takie, a mimo to potrafił rozbudzić w sobie miłość i podzielić się nią z ukochaną. Jestem zazdrosna - pomyślałam.
 - Możesz łaskawie przestać mnie ignorować?
Podskoczyłam zaskoczona, gdy znajomy głos rozległ się tuż obok mnie.
 - Przepraszam, zamyśliłam się. - Bąknęłam.
 - No co ty, serio? Nie domyśliłbym się!
 - Daj sobie spokój. Sarkazm to moja działka.
Przewrócił oczami, ale więcej nic nie powiedział. Obraz wokół nas się rozmył, zachybotał i zupełnie zniknął zalewając moje oczy ciemnością. Serce stanęło mi w gardle. Uczucia ze spotkania z Czarnym Krukiem powróciły. Zacisnęłam oczy i czekałam, aż coś da mi znak, że jesteśmy na miejscu.
 - Boisz się ciemności? - Przez moje myśli przedarł się kpiący ton młodszego Uchihy.
Rozchyliłam powieki i rozejrzałam się ostrożnie po otoczeniu. Staliśmy u podnóża gór. Z moich ust wydarło się westchnienie ulgi.
 - Dzięki za podwózkę. - Mruknęłam ignorując jego złośliwą uwagę.
Spojrzał się na mnie, jak na kosmitę. Prawdopodobnie spodziewał się jakiejś ciętej riposty i w zasadzie mnie to nie dziwiło. Jednak wciąż byłam w szoku po spotkaniu z "wewnętrznym mrokiem", także odpuściłam sobie wszelkie wredne docinki i bez zbędnych pożegnań ruszyłam w drogę powrotną do świątyni.

~☆~ 


 - Wyglądasz okropnie. - Powiedział Naruto bez ogródek, kiedy stanęłam na schodach.
 - Mów mi więcej. - Burknęłam.
Westchnął, podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Zaniósł mnie do kuchni, gdzie posadził mnie na jednym z krzeseł. Wyszedł na chwilę, by wrócić z kocem, który rzucił mi na kolana i bez słowa zaczął rozpalać ogień w piecu.
 - Dzięki. - Chwyciłam materiał i opatuliłam się nim po samą brodę. Co prawda nie było mi zimno, ale ciepło dawało pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. - Gdzie Jiraya-sama i Hinata-chan?
 - Jiraya-sama wrócił do swojego domu, Hinata-chan śpi.
 - To co ty tu robisz?
 - Czekałem na Ciebie, głupia. - Fuknął przygotowując miskę.
Kąciki moich ust drgnęły. Słodki.
 - Co robisz?
 - Odgrzewam Ci zupę. Na pewno jesteś głodna, a ciepły posiłek dobrze Ci zrobi, zanim się położysz. - Kiwnęłam głową przyznając mu rację. - Jak poszło?
 - Dobrze. Konan odnalazłam w trzeciej sali. - Ziewnęłam. - Myślę, że poradziłaby sobie i tam, ale klątwa ją wycieńczyła. Z grubsza nic jej nie było, tylko kilka otarć i siniaków. Wiesz, tak sobie myślę... Ona i Pain, jak to się stało?
 - Byli razem jeszcze przed śmiercią.
 - Znałeś ich, jako ludzi?
 - Nie. Jiraya-sama ich znał. - Postawił przede mną pełną miskę. - Był ich mentorem.
 - Och, rozumiem. - Złapałam łyżkę i zanurzyłam ją w rosole.
 - Oboje zginęli tragicznie. - Kontynuował. - Lud bał się ich mocy, które się w nich przebudziły. Przez jakiś czas Jiraya-sama był w stanie ich chronić, ale pewnego razu udało im się uprowadzić Konan. Wtedy Jiraya-sama ruszył jej na ratunek rozkazując Nagato zostać w domu. Wróg okazał się jednak sprytniejszy, pojawił się właśnie tam razem z Konan i doszło do konfrontacji. Pain był już u kresu sił, Konan wyrwała się i podbiegła do niego, by go przytulić. Wtedy jednak wrogowie pojmali ich oboje i zatargali do wioski. Tam przywiązali ich do osobnych pali, chłostali, a na koniec podpalili stosy. Spłonęli żywcem. Gdy Jiraya-sama się zorientował, było już za późno.
 - To... - Odchrząknęłam. - Rzeczywiście tragiczne.
 - To nie koniec. Odrodzili się jako demony. Demony żądne zemsty. Wyrżnęli całą wioskę w pień robiąc im dokładnie to, czego sami doświadczyli. Jiraya-sama odnalazł ich dopiero wiek później. Stali się bezwzględni, ale uczucie, które połączyło ich za życia nie wygasło - mi powiedział, że śmierć wzmocniła ich miłość jeszcze bardziej. Od tamtej pory starał się nie wchodzić im w drogę - bo choć między nimi nic się nie zmieniło, to swojego mentora gotowi byli unicestwić.
 - Mało przyjemna historia. - Podsumowałam. - Mimo to podziwiam ich. No wiesz, nawet śmierć nie odebrała im ich uczuć.
 - Coś w tym jest. - Zaśmiał się. - Jedz, bo Ci wystygnie.
Zerknęłam na miskę. Zupełnie zapomniałam. Szybko dokończyłam posiłek i oddałam naczynie blondynowi. Ten ją umył, po czym znowu wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku i dodatkowo przykrył kołdrą.
 - A teraz bądź grzeczną dziewczynką i idź spać.
Uniosłam jedną brew.
 - Normalnie bym się kłóciła, ale padam na twarz. Dobranoc. - Ułożyłam się wygodnie i przymknęłam. - Ach, zapomniałabym. Dziękuję. - Dodałam już zasypiając.
 - Cała przyjemność po mojej stronie. - Odpowiedział.

~☆~


Obudziły mnie promienie słońca padające na twarz. Chciałam przekręcić się na drugi bok, ale wtedy dotarło do mnie, że w zajmowanym przeze mnie pokoju nie było okien. Natychmiast otworzyłam oczy i poderwałam się do pozycji siedzącej. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, gdy rozglądałam się po otoczeniu i nie rozpoznawałam miejsca mojego pobytu. Analizowałam zaistniałą sytuację kilka razy i za każdym razem dochodziłam do tego samego wniosku: Czarny Kruk musiał przejąć władzę nad moim ciałem podczas snu.
 - Tylko co on robił? - Szepnęłam do samej siebie.
Podniosłam się z ziemi i ruszyłam przed siebie. Na początek postanowiłam rozeznać się nieco w terenie, a gdyby to nie przyniosło efektu, zamierzałam użyć magii. Wyszłam spomiędzy drzew na jakąś drogę i wtedy dostrzegłam tłum ludzi z pochodniami i widłami w rękach.
 - Wiedźma, tam jest! Brać ją!
Wytrzeszczyłam osłupiała oczy. Szybko się jednak zreflektowałam i rzuciłam do ucieczki. Sięgnęłam wgłąb siebie, by zaczerpnąć energii i... Dostałam kolejną, nieprzyjemną niespodziankę. Na mojej mocy znajdowały się pieczęcie, przez które nie mogłam uwolnić mojej magii. Zaklęłam szpetnie pod nosem i przyspieszyłam rozpaczliwie rozglądając się na boki. W pewnym momencie dostrzegłam urwisko, które stanowiło metę mojego biegu. Zostały mi dwa wyjścia: skok w przepaść lub skatowanie przez chłopów.
 - Dlaczego wszystko zawsze kończy się tak dramatycznie? - Jęknęłam cicho.
Do moich nozdrzy wdarł się zapach morskiej bryzy. Oby moje przypuszczenia się potwierdziły! Nie zatrzymując się przyspieszyłam jeszcze bardziej i w ostatnim momencie wybiłam się, jak najmocniej potrafiłam. Runęłam w dół. Spojrzałam się na miejsce, które w zastraszającym tempie się do mnie zbliżało i natychmiast tego pożałowałam. Tym, co zobaczyłam, były ostro zakończone skały, o które rozbijały się fale.
 - Co ty odwalasz?
Osłupiała spojrzałam w bok. Jakiś metr ode mnie spadał Sasuke.
 - Usiłuję przeżyć!
 - Coś słabo Ci idzie.
 - Bo mam zablokowaną magię.
Uniósł brwi.
 - Pomóc Ci?
 - A gdzie haczyk?
 - Naprawdę masz teraz czas, żeby się o to martwić? - Spojrzał znacząco w dół.
Rzuciłam okiem na skały. Cóż... Powiedzmy, że nie miałam zbyt wielu opcji do wyboru.
 - Tak, pomóż mi!
 - A gdzie "proszę"?
 - Potem będę Ci dziękować! Ruszże się w końcu!
Jego twarz wykrzywił kpiący uśmieszek. Zbliżył się do mnie, pochwycił w swoje ramiona i chwilę później staliśmy już z powrotem na szczycie. Popatrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem.
 - Wiesz, nie bez powodu skoczyłam.
 - Nie wiem, czym się przejmujesz. - Spojrzał na wieśniaków, którzy oszołomieni stali jakieś dziesięć metrów od nas. - Wynoście się stąd! - Warknął, a jego oczy rozjarzyły się szkarłatem.
No, nie do końca. Tęczówki rzeczywiście przybrały krwisty odcień czerwieni, ale poza tym od źrenic odchodziły trzy odnogi i łączyły się z obwódką oddzielającą białka od barwy oczu. Nie miałam jednak okazji, by dokładniej im się przyjrzeć, gdyż chwilę później wróciły do normalności. - Po problemie. A teraz przejdźmy do zapłaty.

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 6 "Północ"

Biegłam za jaśniejącą, jasnozieloną mgiełką tak długo, jak mogłam nadążyć. Później wyciągnęłam z sakiewki inny, również magiczny kamień - ten działał, jak lampa naftowa. Wydzielał białe światło, które wystarczało do oświetlenia otaczających mnie ciemności, ale nie raził w oczy. Tak, jak ostrzegała mnie moja zmarła mentorka, korytarz pełen był pułapek. Na swojej drodze napotkałam dziury z kwasem lub kolcami, zapadnie, dziury w ścianach, z których wystrzeliwały zatrute strzały, a nawet z górki stoczyła się na mnie kamienna kula - jej nie mogłam już uniknąć, więc po prostu ją roztrzaskałam.
W końcu dotarłam do mosiężnych, dwuskrzydłowych drzwi. Były wykonane z dębu i właściwie tworzyły sporych rozmiarów drzeworyt - przedstawiał on golema dumnie wypinającego pierś nad ciałami poległych śmiałków. Uroczo - przemknęło mi przez myśl. Położyłam dłonie na obu skrzydłach wrót i pchnęłam je mocno. Te otworzyły się z upiornym skrzypieniem, aż dreszcz przebiegł mi po plecach. Rozejrzałam się uważnie, jednak nigdzie nie dostrzegłam mojego przeciwnika. Ostrożnie weszłam do środka wciąż dokładnie lustrując otoczenie.
Nagle powietrze obok mnie przeciął świst i tylko dzięki mojemu refleksowi udało mi się uskoczyć w bok. Na obejrzenie wroga miałam ledwie ułamek sekundy, zdążyłam więc jedynie dostrzec, że był zdecydowanie wyższy niż ja - miał ponad dwa metry wzrostu - i był uzbrojony po zęby.
 - Zaklęcie ochronne: kamienna zbroja! Zaklęcie przyzywające: kamienna włócznia!
Wykonałam kolejny unik, by dać czas zaklęciom na uformowanie się i wtedy przystąpiłam do ataku. Nie było to łatwe, bo choć golem był obciążony przez dodatkową zbroję i broń, to poruszał się zadziwiająco szybko. Sapnęłam ze złością, gdy kolejny raz musiałam przejść do defensywy. Gdy istota zaatakowała ponownie sparowałam jego cios, odepchnęłam jego miecz i wyprowadziłam atak od dołu celując w klatkę piersiową. Zdążył osłonić się tarczą, którą trzymał w drugiej ręce, ale wtedy ja wyciągnęłam wolną rękę i sięgnęłam jego twarzy.
 - Uwolnienie ziemi: mini-eksplozja!
Jego głowa wybuchła. Ciało opadło na kolana, a następnie rozsypało się w drobny mak. Odetchnęłam z zadowoleniem.
 - I nie wracaj. - Mruknęłam.
Podeszłam do średnich rozmiarów pulpitu i dostrzegłam wyryte litery.
"Próba pierwsza:
Udowodnij swoją więź z ziemią i przywróć stalowego golema do życia."
 - Najpierw mam go pokonać, a potem poskładać do kupy? Świetnie.
Przerzuciłam włócznię do lewej ręki i wróciłam do miejsca, gdzie mój były przeciwnik rozpadł się w pył. Kucnęłam przy ziemi i zawiesiłam dłoń kilka milimetrów nad kupką piasku i kamieni. Skupiłam się na energii przepływającej w pomieszczeniu i z zaskoczeniem stwierdziłam, że wcale nie zniszczyłam golema - fakt, rozpadł się, ale jeśli ja nie przyprowadziła bym go do pierwotnego stanu, on zregenerowałby się samoistnie w przeciągu następnej godziny. To ma sens - pomyślałam. - Nawet, jeśli jakiś śmiałek go pokona, by przejść dalej będzie musiał go naprawić i wtedy golem będzie mógł spokojnie poczekać na następnego przeciwnika. Oczywiście do czasu, aż w końcu komuś się uda - cała moc, która napędza zaklęcia, bierze się od zaklętej w artefakcie istoty. Wraz ze zniknięciem strzeżonego obiektu jaskinia automatycznie utraci swoje funkcje obronne.
 - Zaklęcie uzdrawiające: regeneracja!
Ziemia zadrżała pod moimi stopami. Cofnęłam się szybko. W miejscu, nad którym chwilę temu klękałam, ponownie stał stalowy golem z obnażonym mieczem w dłoni. Ruszył prosto na mnie. Przyjęłam postawę obronną. Nim jednak walka ponownie się rozpoczęła, istota opadła na jedno kolano i skłoniła głowę.
 - Przeszłaś pierwszą próbę, wojowniczko. Możesz iść dalej. - Powiedział, po czym wstał i otworzył mi drzwi prowadzące do następnego pomieszczenia. - Powodzenia.
 - Dzięki. - Powiedziałam nieco zmieszana.
Potem wyminęłam go i przeszłam przez próg. Skrzydła wrót zatrzasnęły się za mną z hukiem. Znowu nic nie widziałam, a dodatkowo zgubiłam gdzieś mój magiczny kamień podczas walki z pierwszym strażnikiem. Niby najłatwiejszy, ale byłam już zmęczona.
Teraz gargulec o zabójczym spojrzeniu - myślałam gorączkowo rozglądając się na boki. - Patrz w górę, durna! - zganiłam samą siebie, ale było już za późno. Kamienne szpony zacisnęły się na moich barkach, moje stopy oderwały się od ziemi i wzleciałam na pięć metrów w górę. Krzyknęłam, gdy zaczęłam spadać w dół, a potem jeszcze raz, gdy gruchnęłam o twarde podłoże. Splunęłam krwią. Niech to szlag! Strażnik jednak jeszcze nie skończył. Zaczął pikować na mnie z góry - gdyby nie wcześniej przywołana włócznia, nie zdążyłabym się obronić. Stworzenie jednak nie było głupie i odleciało kawałek, żeby nie nadziać się na ostry grot. Szybko przycupnęłam przy ziemi i dotknęłam jej dwoma palcami.
 - Zaklęcie wzrostu: pnącza!
Z podłogi wystrzeliły grube, roślinne macki i pomknęły w stronę mojego przeciwnika. Co prawda z łatwością ich unikał, ale był zmuszony pozostać w ciągłym ruchu. Cofnęłam się pod ścianę i przyłożyłam do niej całą dłoń.
- Uwolnienie ziemi: połączenie!
Wtopiłam się w ścianę. Gargulec wydał z siebie przeraźliwy skrzek przepełniony złością. Kiedy kolejny raz chciał usiąść i pnącza mu przeszkodziły, ja do połowy wynurzyłam się z jego boku i zaatakowałam włócznią. Niefortunnie ptakopodobna istota właśnie się obróciła i grot przebił jedynie jego prawe skrzydło. Natychmiast ponownie wtopiłam się w strop, by uniknąć ostrych jak brzytwa pazurów. Tracę siły, muszę to zakończyć.
Odwołałam pnącza - bez mojej magi opadły bezwładnie. Gargulec doskoczył pod ścianę podkulając zranioną kończynę. Poczułam ogromne wyrzuty sumienia. Nie mogłam go tak po prostu zostawić, choć wciąż nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Ponownie posłałam falę mocy w pnącza, które niespodziewanie zerwały się z ziemi i oplotły strażnika. Zaskrzeczał żałośnie, kiedy wyłoniłam się ze skały obok niego. Wyciągnęłam rękę i pomimo jego syczenia dotknęłam jego prawego skrzydła. Rana zasklepiła się.
 - Zostań tu i grzecznie czekaj. Jak przejdę drugą próbę więcej mnie nie zobaczysz. - Obiecałam starannie unikając jego wzroku, po czym obróciłam się i stanęłam przed kolejnym pulpitem.
"Próba druga:
Udowodnij swoją wiedzę z zakresu zielarstwa i uporządkuj zioła w zależności od ich właściwości: na lewo rośliny lecznicze, na prawo trujące. Dodatkowo ułóż je alfabetycznie, według pierwotnego języka wiedźm."
Odetchnęłam głęboko. Nie mogłam się pomylić. Wbiłam włócznię obok i skupiłam się na wiązankach. Szło mi całkiem dobrze. Schody zaczęły się w momencie, gdy zostały mi trzy wiązanki. Jedna była lecznicza, druga trująca, a trzecia - nie miałam zielonego pojęcia. Dodatkowo nie znałam ich nazw w pradawnym języku. Nagle poczułam, że pnącza zostały zerwane. Odwróciłam się i to był mój błąd. Strażnik stał tuż za mną, z oczami idealnie na wprost moich. Oddychałam ciężko oblana zimnym potem, jednak wciąż żyłam.
 - Potrafię kontrolować moją moc obracania ludzi w kamień, wojowniczko. W zamian za miłosierdzie, które mi okazałaś, pomogę Ci ukończyć drugą próbę. - Stanął obok mnie i wskazał pazurem pierwszy pęczek roślin. - To Bertram lekarski, inaczej pierściennik lekarski lub Anacyclus officinarum Hayne. Następnie mamy Glistnik jaskółcze ziele, czyli Chelidonium majus L., zaś ostatnia z wiązanek to Eukomia wiązowata, eukomia wiązolistna bądź Eucommia ulmoides Oliver.
Nie wiedziałam, czy mówił prawdę, ale czas uciekał. Ułożyłam pozostałe zioła zgodnie ze słowami gargulca.
 - Gratuluję. Możesz iść dalej.
Skłoniłam lekko głowę.
 - Dziękuję.
Wzięłam głęboki oddech czując, jak żołądek zawiązuje mi się w supeł. Denerwowałam się przed kolejną próbą.
 - Dam Ci dobrą radę, zanim pójdziesz. - Odezwała się ponownie kamienna istota. - Nie przed wszystkim należy się bronić, lecz przyjąć i zaakceptować.
Popatrzałam na strażnika z wdzięcznością.
 - Wydaje mi się, że rozumiem. Jeszcze raz dziękuję.
Uniosłam wysoko podbródek i pchnęłam ciężkie wrota. Chwilę później zamknęły się za mną, a ja znowu zostałam sama. Głucho i cicho, jednak dość jasno. Rzuciłam okiem na sufit i dostrzegłam bladoniebieskie kryształy, którymi usiane było sklepienie. Kamienie jaśniały rzucając słabe światło na pomieszczenie. Rozejrzałam się uważnie i dostrzegłam nieruchomą postać pod ścianą. Podeszłam do niej ostrożnie i szybkim ruchem przewróciłam na plecy. Kobieta miała niebieskie włosy z papierową różą wpiętą koło skroni, bladą cerę i czarny kolczyk w dolnej wardze.
 - To jego żona, bez pudła. - Stwierdziłam.
Demonica poruszyła się słabo i wymamrotała coś pod nosem. Zmarszczyłam brwi i pochyliłam się bardziej.
 - Za tobą. - Jęknęła.
Tak, cóż... Chyba nie uczę się na błędach. Przeleciałam przez całe pomieszczenie i z hukiem uderzyłam w skalną kolumnę. Zaparło mi dech w piersi, nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Widmo jednak nie zamierzało czekać, aż się pozbieram. Zamachnęłam się bezradnie włócznią, by go odpędzić, ta jednak dosłownie przez niego przeniknęła. Lodowate szpony zacisnęły się na mojej szyi. Jęknęłam, gdy pociemniało mi przed oczami.
 - Śmiertelnicy są tacy przewidywalni. - Westchnął znudzonym tonem strażnik.
 - Ach tak? - Wycedziłam przez zęby. - Żryj to!
Przestałam się rzucać dobrą chwilę temu - dotarło do mnie, że tak nic nie zdziałam. Zamiast tego naparłam na tarcze ochraniające umysł widma. Istota cofnęła się zaskoczona nagłym atakiem psychicznym i wypuściła mnie ze swojego uścisku. Oparłam się o ścianę, by nie upaść, jednocześnie jednak nie pozwoliłam sobie na zerwanie kontaktu wzrokowego. Choć spojrzenia przyjemnego nie miał. W sumie wcale go nie miał, bo oczodoły były puste. A w zasadzie to cały był mało... Atrakcyjny. Był to szkielet o korpusie przypominającym skrzyżowanie człowieka i nietoperza, z wielkimi szponami i ludzką czaszką. Postać odziana była w poszarpane szaty tylko częściowo przesłaniające kości.
Siłowaliśmy się dłuższą chwilę. Na zmianę ja i on wzajemnie wymierzaliśmy mentalne ciosy w mury obronne stanowiące obronę przed atakami psychicznymi i broniliśmy się przed nimi. W końcu ta zabawa w kotka i myszkę mnie znudziła. Postawiłam wszystko na jedną kartę - opuściłam tarcze ochronne i natarłam z pełną mocą. W tym samym czasie zacisnęłam palce na mojej broni i cisnęłam ją przed siebie celując prosto w miejsce, gdzie widmo powinno mieć lewe oko. Istota wrzasnęła rozdzierająco, padła na ziemię kilka metrów ode mnie i rzucała się po podłożu. Przyzwałam drugą włócznię, zbliżyłam się do strażnika i go dobiłam - mimo wszystko nie chciałam przedłużać jego cierpień.
Kiedy upewniłam się, że więcej nie wstanie, wróciłam do Konan.
 - Przysłał mnie Pain. - Powiedziałam do półprzytomnej kobiety. - Nie obawiaj się, niedługo Cię stąd zabiorę. Możesz usnąć. - Dodałam uśmiechając się do niej uspokajająco.
Kiwnęła tylko głową, zamknęła oczy i rzeczywiście zasnęła. Znalazłam jakiś patyk i szybko narysowałam wokół niej krąg ochronny, w razie gdyby widmo jednak jakimś cudem się pozbierało. Następnie podeszłam do małego stoliczka tuż przy kolejnych, dwuskrzydłowych drzwiach.
"Próba trzecia:
Jak dobrze się znasz? Przekonaj się zaglądając w lustro."
Jakie znowu lustro? Przecież tu nic nie ma! - pomyślałam zirytowana. Nagle poczułam, jak całą grotę przeszyła fala mocy, aż się zachwiałam. Pomieszczenie wypełnił dźwięk dzwonu, choć nie mam pojęcia skąd. Nadeszła północ - dotarło do mnie. - Mam jeszcze niecałą godzinę.
Wtedy też rozległ się potężny trzask i sklepienie się posypało. Gdy pył opadł odetchnęłam z ulgą - niebieskowłosa znajdowała się wystarczająco blisko ściany, by żaden odłamek z sufitu jej nie dosięgnął. Podeszłam do góry gruzu i spojrzałam w górę. Księżyc świecił pełnią swego blasku. Mój wzrok opadł w dół i ze zdumieniem stwierdziłam, że widmo stoi spokojnie obok mnie, stosu kamieni już nie było, a w jego miejscu pojawił się mały staw. No tak, zbiorniki wodne stanowią przenośnię luster.
 - Dobrze się zastanów, zanim spojrzysz. Niewielu śmiałków jest w stanie przejść ostatnią próbę. - Odezwał się strażnik cichym, zmęczonym tonem. Zupełnie innym, niż na początku.
 - Chyba jeszcze takiego tu nie było, skoro zwój wciąż jest na miejscu. - Zauważyłam złośliwie.
Istotę najwyraźniej rozbawiła moja odpowiedź, bo wydała z siebie dźwięk podobny do chrapliwego śmiechu.
 - Nie mogę się nie zgodzić. - Przyznało stworzenie, zaraz jednak spoważniało. - Jesteś naprawdę silną wojowniczką, ale czy wystarczająco silną, by dać radę i w tym starciu?
 - Przekonajmy się.
 - Ależ proszę. Tylko nie mów, że nie ostrzegałem.
Podeszłam bliżej, usiadłam po turecku przed samym brzegiem i zajrzałam w głąb jeziorka. To takie uczucie, jakbyś skoczył w ciemną dziurę, a otaczający Cię świat w błyskawicznym tempie się oddalał do momentu, aż otaczać Cię będzie tylko nieprzenikniona czerń. Dopiero po jakimś czasie "chodzenia" w próżni zaczęłam dostrzegać kontury. Szłam po kamienistych płytach przez komnatę o niesamowicie wysokim sklepieniu. Przede mną z mroku powoli wyłaniały się grube kraty sięgające samego sufitu. Tworzyły one żelazne wrota z zamkiem jak cały mój dom, dodatkowo obwiązanym łańcuchem i zatrzaśniętym na kłódkę.
 - Przybyłaś.
Wzdrygnęłam się. Głos był niski, głęboki i przeszywał do szpiku kości. Jednocześnie był też obezwładniający, nie dało się tak po prostu przestać go słuchać. Wręcz przeciwnie - miałam ochotę podbiec i przejść przez - dla mnie - gigantyczne wyrwy między metalowymi prętami, by usłyszeć go wyraźniej. Moja samokontrola powstrzymała mnie jednak przed tym głupstwem - miałam jeszcze jakiś instynkt samozachowawczy, wbrew pozorom.
 - Owszem. - Odpowiedziałam tylko starając się dojrzeć coś więcej w panujących wokół ciemnościach.
 - Najwyższy czas. - Skomentował uszczypliwie.
 - Och, wiesz, miałam mały poślizg. Musiałam przeżyć lata treningu, kilka akcji w których omal nie straciłam życia i inne takie bzdety. - Rzuciłam luźno usiłując namierzyć źródło głosu, ponieważ wciąż nic nie widziałam.
Podłoże zadrżało nieznacznie pod wpływem śmiechu istoty zza krat.
 - Lepiej by dla Ciebie było, gdybyś nigdy nie dowiedziała się o moim istnieniu. - Powiedział głos, kiedy dostrzegłam ruch po drugiej stronie celi. Z mroku wyłonił się czarnowłosy chłopak o lekko opalonej cerze, czarnych białkach i tęczówkach, lecz białych źrenicach i obwódce wokół "koloru" oka. - Nazywam się Czarny Kruk. Od dziś stanę się twoim koszmarem.

Rozdział 5 "List"

Co ja najlepszego zrobiłam? - jęczałam w duchu siedząc w kuchni i załamując ręce. Od mojego spotkania z demonami minęła ledwie godzina, a ja już żałowałam swojej decyzji. Z drugiej strony istota uwięziona w grocie nie bez powodu była tam zamknięta - a Pain z całą pewnością nie wysłał tam swojego człowieka tylko po to, by ten sobie pozwiedzał. Westchnęłam głęboko. Nie wiedziałam, co mam zrobić.
Nagle przed moim nosem pojawił się kubek z świeżo zaparzoną, zieloną herbatą.
 - Coś wymyślimy. - Próbowała mnie pocieszyć kapłanka.
Uśmiechnęłam się do niej blado. Doceniałam jej wysiłki. W trakcie popijania gorącej cieczy przypomniałam sobie o szkatułce ze zwojem. Przeprosiłam wszystkich obecnych mówiąc, że idę odpocząć i zaszyłam się w "moim" pokoju. Usiadłam wygodnie na macie, oparłam się plecami o ścianę i ostrożnie wyciągnęłam papier z drewnianej skrzyneczki.
Pergamin był stary, ale nie aż tak, jak wydało mi się za pierwszym razem. Po prostu musiał stać w pobliżu jakiegoś eliksiru lub artefaktu, który osłabił jego strukturę. Wzmocniłam więc go zaklęciem, a następnie rozwinęłam. Moim oczom ukazało się znajome, eleganckie pismo.
"Droga Sakuro,
ze względu na wydarzenia, które będą miały miejsce, nie będziemy mogły właściwie się pożegnać. Jednak na twojej drodze staną przeszkody, nie będzie więc na to czasu. Jak pewnie się domyślasz, miałam wizję. Widziałam zarówno swoją śmierć, jak i początek tego, z czym będziesz musiała się zmierzyć. Właśnie dlatego piszę do Ciebie ten list.
Wszystko zacznie się dość niewinnie. Skupmy się jednak na najważniejszym - otrzymasz propozycję od potężnego demona, którego przydomek to "Pain". Jest on przyczyną wielu plag, wojen i cierpień, przyjdzie Ci jednak połączyć z nim siły, by pokonać większe zło. Dlatego też pomóż mu, gdy przybędzie do Ciebie drugi raz (bo już wiem, że za pierwszym razem odrzucisz jego propozycję).
W jaskini czeka Cię ciężkie zadanie: groty strzegą strażnicy oraz trzy próby. Poza tym ziemia ta objęta jest klątwą, nie będziesz miała więc dużo czasu, aby wydostać stamtąd żonę demona, zdobyć artefakt z zaklętą w niej istotą i się wydostać. Dodatkowo tylko wiedźma może przekroczyć próg groty, podczas gdy już inna żywa istota jest uwięziona w środku.
Skupmy się na najważniejszym: klątwie. Polega ona na wysysaniu energii z każdego, kto przekroczy bramę. Przełamanie jej zabrałoby Ci jednak zbyt wiele czasu i siły, dlatego też będziesz musiała ją osłabić. Potrzebne Ci będą: poświęcona przez kapłankę klepsydra - symbol czasu, kamień naładowany duchową energią - symbol życia pozagrobowego - oraz twoją krew na sztylecie - będzie to symbolizować ofiarę i moc wiedźm w tym samym czasie. To jednak tylko czasowe rozwiązanie - będziesz miała ledwie dwie godziny, które przy tak wymagającym zadaniu upłyną Ci wyjątkowo szybko, dlatego też nie marnuj nawet minuty! Treść zaklęcia znajdziesz u dołu strony.
Przez pewien czas będziesz szła długim korytarzem - uważaj, będzie on usiany pułapkami! - którym dotrzesz do dwuskrzydłowych wrót. Za nimi czeka Cię pierwszy strażnik i próba. Najpierw stoczysz walkę ze stalowym golemem, następnie czeka Cię starcie z twoją własną siłą: żywiołem ziemi. Będziesz musiała udowodnić swoją więź z tym żywiołem. Za kolejnymi wrotami, kolejny strażnik i kolejna próba. Tym razem walczyć będziesz z kamiennym gargulcem. Unikaj jego wzroku - jest to były pupil meduzy, jego spojrzenie obraca w kamień i nie da się tego cofnąć. Próbą będzie test z wiedzy zielarskiej: będziesz musiała posegregować i ponazywać zioła lecznicze w pradawnym języku wiedźm. Nie postępuj pochopnie - jeden błąd i cała jaskinia się zawali! Trzeci strażnik i trzecia próba. Strażnikiem będzie widmo - jak wiesz, walka z tymi istotami polega głównie na starciu psychicznym, co w skrócie oznacza test twojej silnej woli. Próbą zaś będzie stanięcie oko w oko z twoim wewnętrznym mrokiem.
I tu muszę Ci coś wyznać. Urodziłaś się pod znakiem ziemi, lecz chwilę po narodzinach ujawniła się u Ciebie zdolność do kontrolowania żywiołu wody. Jednak tak potężna siła była niemożliwa do udźwignięcia dla niemowlęcia i gdybym czegoś nie zrobiła, dożyłabyś najwyżej drugiego tygodnia. Z tego powodu zdobyłam istotę z domeny "Yang", zapieczętowałam ją w tobie i uśpiłam. Dzięki jego mocy przeżyłaś. W trzeciej próbie pierwszy raz staniesz z nim twarzą w twarz - oznacza to również naruszenie pieczęci. Jednak jest równoznazne z przebudzeniem tej istoty i od tego momentu będziesz musiała sobie z nim radzić. Wierzę, że sobie poradzisz.
Kiedy już dotrzesz do ostatniej komnaty natkniesz się na skrzynię. Przełamiesz chroniące je zaklęcie za pomocą zaklęcia uwolnienia w połączeniu z żywiołem ziemi. Nie rozpraszaj się: całą uwagę skup na zaklęciu. W innym wypadku jaskinia się zawali, podobnie jak jest to z błędem przy drugiej próbie. Wraz z otwarciem skrzyni klątwa ciążąca na grocie zostanie zdezaktywowana. I tu kolejna ważna rzecz: oddaj artefakt demonom. Nie zastanawiaj się dlaczego, po prostu to zrób.
Przysługę Paina wykorzystaj w ramach pomocy w opanowaniu mocy istoty "Yang", jako że on ma w sobie niemal identyczną istotę. Jedyna różnica polega na tym, iż jego pochodzi od "Ying". Ich moc jest równa, jako że oboje symbolizują równowagę. To przygotuje Cię do walki z potężnymi istotami, których byt przekracza tysiąclecia. Pamiętaj, powtórzę to jeszcze raz, połączysz siły z Painem. Od waszej współpracy zależne będą dalsze losy świata.
Niech prowadzi Cię światło księżyca, dziecko.
Twoja mentorka,
Tsunade"
Jeszcze długi czas tępo wpatrywałam się w papier. Tyle informacji w jednym, małym zwoju. Zwinęłam go z powrotem w rulon i schowałam do szkatułki. Czułam, jak głowa pulsuje mi od nadmiaru emocji. Ogarnęła mnie lekka panika. Czekało mnie wiele trudności z samą jaskinią, a potem jeszcze miałam zmierzyć się z jakimiś pradawnymi stworzeniami. Czułam, jak robi mi się niedobrze od ogromu odpowiedzialności, który niespodziewanie spoczął na moich barkach. Bałam się, że nie dam rady.
Wtedy niespodziewanie do mojego pokoju wpadł blondyn z szerokim uśmiechem na twarzy. Wciąż bawiło go wspomnienie mojej rozmowy z szefem Akatsuki. Kiedy jednak zobaczył mnie pobladłą, wytrąconą z równowagi i trzęsącą się ze strachu błyskawicznie zjawił się tuż przy moim boku. Objął mnie opiekuńczo ramieniem i przyciągnął do siebie. Gładził mnie uspokajająco po plecach, gdy ja zanosiłam się histerycznym płaczem. To było zbyt przytłaczające.
Opanowałam się dopiero pół godziny później. Wciąż zamknięta w silnych ramionach niebieskookiego wtulałam się ufnie w jego szeroką klatkę piersiową. W końcu odsunęłam się od niego i wytarłam łzy w materiałową chustkę, którą podał mi chłopak. Przez cały czas przyglądał mi się z troską.
 - Tak bardzo się przejełaś groźbą Paina? Nie martw się, jeśli zaatakuje, wyruszymy, by go powstrzymać.
 - Pomijając fakt, że byłaby to wojna, a nie tylko pojedyńcza bitwa, to nie z tego powodu jestem w takim stanie, Naruto-san. - Pomasowałam obolałe skronie.
 - Mów mi bez formy grzecznościowej. - Powiedział stanowczo. - W takim razie z jakiego?
Zawahałam się.
 - Kiedy byłam u siebie w domu przypadkowo znalazłam pewien zwój. Jest to list od Tsunade-sama. Opisała mi w nim swoją wizję. Ale chodźmy do Jirayi-sama i Hinaty-chan, żebym nie musiała się powtarzać.
W odpowiedzi jedynie skinął głową. Po godzinie debat w kuchni doszliśmy do jednego oczywistego wniosku: musiałam podążać za wskazówkami mojej zmarłej nauczycielki.
 - Nie martw się. Będziemy Cię wspierać. - Oznajmił białowłosy.
 - I walczyć u Twojego boku. - Dodał Naruto.
 - Zrobię co w mojej mocy. - Dorzuciła swoje trzy grosze kapłanka.
Uśmiechnęłam się do nich z wdzięcznością.
 - Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. - Odetchnęłam głęboko. - Po pierwsze zajmijmy się zdobyciem przedmiotów na zaklęcie, które osłabi klątwę. Masz może jakąś klepsydrę, Hinata-chan?
 - Niestety nie.
 - Ja mam. - Powiedział Jiraya-sama. - Zajmie mi to chwilę, ale ją przyniosę.
 - W porządku. - Mężczyzna niemal natychmiast wyszedł. - Hinata-chan, gdy Jiraya-sama wróci, poświęcisz ją, dobrze?
 - Hai.
 - Następny jest kamień naładowany duchową energią.
 - Co to oznacza? - Spytał Uzumaki marszcząc brwi.
 - To znaczy, że napełnię mocą od ducha jeden z kamieni energetycznych. To takie przenośne akumulatory - najpierw je ładujesz, później twoja energia się regeneruje. Gdy zabraknie Ci mocy, zawsze możesz zaczerpnąć ją z kamienia. Rozumiesz?
- Tak, to całkiem logiczne. - Odparł. - W takim razie ja mogę go naładować. Jestem w połowie Kitsune, a Kitsune to lisi duch, moja energia powinna więc się nadać.
 - Tak, idealnie. - Pokiwałam głową. - Wzięłam kilka takich kamieni z chaty, zaraz jeden przyniosę. Co do ostatniego składniku - krew mam od ręki, więc tu nie będzie problemu.
 - To oznacza, że teraz czekamy już tylko na ponowną wizytę Paina. - Podsumowała białooka.
 - Tak. - Westchnęłam głęboko. - Nie mogę się doczekać. - Mruknęłam ironicznie.

~☆~

Jeszcze tego samego dnia, przed godziną jedenastą w nocy, poczułam wzrost demonicznej mocy w pobliżu podnóża gór. Natychmiast wybiegłam przed świątynię. Na zewnątrz czekał już na mnie Naruto i Jiraya-sama. W ciszy powtórzyliśmy to, co ostatnio - krótki bieg, skok z urwiska i szybki lot. Tak, jak oczekiwałam, wkrótce przed lądowaniem ujrzałam czterech mężczyzn.
 - To ostatni raz, gdy przybywam na negocjacje. - Poinformował mnie.
 - Więcej nie będziesz musiał, pomogę wam. - Na twarzy rudowłosego pojawił się wyraz zadowolenia. - Mogłeś powiedzieć od razu, że chodzi o twoją żonę. - Dodałam.
Przez ułamek sekundy na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. Zaraz jednak ta emocja zniknęła za maską opanowania. Demon przyglądał mi się badawczo.
 - Skąd to wiesz?
 - Wiem więcej, niż Ci się wydaje.
 - Przyznaję, nie doceniłem Cię. - Powiedział po chwili ciszy.
 - Nie Ty pierwszy i nie ostatni. - Wzruszyłam ramionami. - Ruszamy?
 - Tak. Podejdź.
 - Moment. Idziemy z wami. - Wtrącił się Naruto.
 - Nie. Poczekajcie tu. - Zaprotestowałam. Nie wiedziałam, jaka wyjdę z jaskini. Wolałam się najpierw pozbierać i dopiero wtedy wrócić. - W trakcie mogłabym się rozpraszać, gdybym wiedziała, że na mnie czekacie. - Dodałam widząc ich miny. W końcu niechętnie skinęli głowami.
Wtedy bez wahania opuściłam święte granice i stanęłam na wyciągnięcie ręki od demona. Obraz wokół mnie się rozmazał i chwilę później nie byliśmy w samym środku południowego łańcucha górskiego. Od groty dzieliło nas ledwie sto metrów. Rozejrzałam się uważnie. Jaskinia obstawiona była resztą członków piekielnej śmietanki.
 - Od razu widać, że chodzi o żonę bossa. W życiu nie byłoby tu tylu ludzi po odzyskanie innego członka. - Stwierdziłam.
Nie odpowiedział. Podeszłam na metr od wejścia i przyjżałam się żelaznej bramie. Prawe skrzydło było wyważone. Poza od mrocznego korytarza biła silna magia. Znowu mnie zemdliło. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i wydech. Już się nie bałam - byłam wręcz przerażona.
 - Ty jesteś tą wiedźmą?
Otworzyłam oczy i ujrzałam obok siebie dwóch demonów: srebrnowłosego mężczyznę z kosą na plecach i blond chłopaka o dziewczęcej urodzie.
 - Nie, jestem turystką. Przyszłam pozwiedzać, nie widać? - Zapytałam zgryźliwie.
 - Ojoj, ktoś ma tu zły humor. - Zachichotał ten drugi.
 - Tak, tylko że nastrój mi się poprawi, a twój babski wygląd już się nie zmieni.
Chłopak zapowietrzył się z oburzenia, a srebrnowłosy wybuchnął śmiechem.
 - Dobre, mała. Jestem Hidan. A ten piękniś to Deidara.
 - Sakura.
Nagle obok pojawił się Kisame.
 - Ty gówniaro, jak tylko skończysz, obedrę Cię ze skóry!
 - Dawaj rybko. Chętnie znowu skopię Ci tyłek!
Mierzyliśmy się ostrymi spojrzeniami do momentu, w którym nie podeszli do nas pozostali. Wtedy Itachi odciągnął rozzłoszczonego niebieskoskórego.
 - Większość już znasz, ale przedstawię Ci wszystkich razem w parach, jakie tworzą ze swoimi partnerami. - Powiedział Pain udając, że nie słyszał mojej krótkiej wymiany zdań z jednym z jego podwładnych. - Kisame i Itachi, Hidan i Kakuzu, Deidara i Sasori, Tobi i Zetsu. Ja jestem z Konan, która aktualnie jest uwięziona w środku. Poza tym do Akatsuki należą również Taka, czyli Sasuke, Suigetsu, Karin i Jugo. - Po kolei kiwałam głową na powitanie członkom organizacji.
 - Powiedzmy, że mi miło.
 - Masz już jakiś plan? - Spytał czerwonowłosy demon, którego Pain przedstawił jako Sasoriego.
 - Wyjątkowo tak. - W tym momencie Hidan zaśmiał się cicho. - Na początek rzucę zaklęcie, by osłabić klątwę ciążącą na tej ziemi. Złamanie jej zajęłoby zbyt dużo czasu. Potem wkroczę do środka, odnajdę Konan i wyciągnę ją stamtąd.
 - Brzmi prosto. - Stwierdził Kakuzu.
 - Ta. "Brzmi" to dobre określenie. - Burknęłam ponuro. - Odsuńcie się, jeśli łaska. Muszę narysować krąg.
Wszyscy natychmiast odsunęli się ode mnie na dwa metry. Chwyciłam patyk leżący najbliżej, wbiłam go w ziemię i obróciłam się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Następnie do każdego kierunku przypisałam odpowiadający mu żywioł: północ - woda, południe - ogień, wschód - ziemia, zachód - powietrze. Potem odrzuciłam patyk i z sakiewki wyciągnęłam klepsydrę oraz kamień. Przykucnęłam i w środku postawiłam oba te przedmioty. Następnie się wyprostowałam i wyciągnęłam zza paska mały sztylet. Wyciągnęłam lewą rękę i szybkim ruchem przejechałam ostrzem po wewnętrznej stronie dłoni. Zacisnęłam ją w pięść i przytrzymałam nad nożem. Na metalową powierzchnię skapnęło kilka kropel. Odłożyłam sztylet pomiędzy klepsydrę i kamień, wymamrotałam zaklęcie uzdrawiające do uleczenia rany i stanęłam w lekkim rozkroku przed przygotowanymi przedmiotami (ale wciąż w kręgu). Uniosłam obie ręce nad głowę.
 - Uwolnienie ziemi: antyklątwa!
Otoczyła mnie jasnozielona mgiełka. Skumulowała się u moich stóp, zaraz przy przedmiotach potrzebnych do zaklęcia. Potem zakotłowała się i strumieniem światła wlała się przez żelazną bramę prosto do jaskini.
 - Widzimy się później. - Rzuciłam, po czym zerwałam się do biegu podążając śladem mojej mocy. Wkrótce pochłonął mnie mrok i słychać było jedynie moje oddalające się kroki. Chwilę później ucichły również one.

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 4 "Prastara jaskinia"

 - Mówiłem Ci, że masz jej nie dotykać! - Syknąłem uderzając dłonią o blat mojego biurka.
 - Nie mogłem pozwolić, żeby zapieczętowała Kisame. Dobrze o tym wiesz. - Itachi przewrócił oczami. - Poza tym nic jej nie jest. Wkrótce po tym, jak zniknęliśmy, sama wsiadła na konia i dojechała do świątyni.
 - Wiesz, bo się domyślasz czy wiesz, bo wysłałeś swojego pupila?
 - Wysłałem. I mam dla Ciebie jeszcze jedną informację. Uzumaki tam był.
Skrzywiłem się niezadowolony.
 - Jeszcze mi powiedz, że ją opatrzył.
 - A mówiłeś, że odwołałeś ogara, który ją śledził.
Zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.
 - Zjeżdżaj.
 - Robisz się miękki, braciszku. - Skwitował mój rozmówca, wstał z sofy i ruszył do wyjścia. - Dziewczyna nie brzydka i całkiem silna, ale sprawia, że dziwnie się zachowujesz. A przypomnę Ci jeszcze, że rozmawiałeś z nią tylko raz. - Rzucił mi ostre spojrzenie przez ramię. - Ogarnij się i wróć do starego siebie, inaczej źle się to dla Ciebie skończy.
Po tych słowach wyszedł z mojego biura trzaskając drzwiami.

~☆~

Jaskinie w południowym łańcuchu górskim. Niebieskowłosa demonica wyważyła kratę blokującą wejście do jednej z ziejących ciemnością dziur w skale. Charakterystyczny odgłos towarzyszący zderzeniu metalu z ziemią poniósł się echem w głąb. Pod stopami kobiety zachrzęścił żwir. Wkrótce ponownie nastała niczym niezmącona cisza.

~☆~

Popołudniowe powietrze było dziś wyjątkowo suche. Udałam się więc do stajni z boku świątyni, by dolać Zorzy wody. Wtedy też podjęłam decyzję o poświęceniu jej trochę czasu, weszłam do jej boksu i zaczęłam czyścić jej sierść. Było to wyjątkowo relaksujące zajęcie. Co chwilę przeszkadzały mi jednak moje włosy, więc spięłam je w wysokiego kucyka. Później, gdy przeszłam już do końcowego etapu, czyli pielęgnowania i oczyszczania z brudu kopyt mojego wierzchowca, do środka wkroczył Uzumaki. Posłałam mu lekko zirytowane spojrzenie. Blondyn nie dawał mi nawet chwili pobyć samej, jakbym przy nabliższej okazji zamierzała rzucić się z urwiska.
 - Słuchaj, to urocze, że się o mnie troszczysz, ale jak tak dalej pójdzie, to Ci przyłożę.
 - Wiesz, że nie przestanę. I nie przeproszę, bo nie jest mi ani trochę przykro z tego powodu.
 - No właśnie widzę.
 - Nie złość się. - Oparł się o ściankę boksu i uśmiechnął szeroko. - Nic nie mogę poradzić na to, że mnie pociągasz.
 - Gramy w otwarte karty? - Uniosłam prawą brew z rozbawieniem. - Wiesz, fajny jesteś, ale nie zaiskrzyło.
 - Daj spokój. Widziałem, jak na mnie patrzyłaś.
 - Chwilowe zauroczenie. - Wzruszyłam ramionami. - Cały urok znika, jak zachowujesz się niczym prześladowca. - Dodałam wytykając mu język.
Roześmiał się.
 - Dzięki. To miłe z twojej strony.
 - Zawsze do usług. - Sparodiowałam ukłon, po czym pozbierałam swoje graty i wyszłam z boksu.
 - Wybierasz się gdzieś?
 - Tak. Do domu. Nie przygotowałam się na dłuższą podróż, a potrzebuję ubrań na zmianę i kilku innych drobiazgów. Nie czuję się komfortowo ciągle porzyczając od Hinaty-chan.
 - Pojadę z tobą.
 - Nie pojedziesz. Ostatnio, kiedy Hinata-chan została sama, zaatakował ją Zetsu. Ona nie umie się bronić, a ja tak. Dlatego właśnie dziś pobohaterzysz dla niej. - Poklepałam go po ramieniu, gdy przechodziłam obok niego. - Nie patrz tak na mnie. Nic mi nie będzie. To tylko wyprawa do domu.
 - Tak, a wtedy to była tylko wyprawa po zakupy.
 - Długo będziesz mi to wypominał? Poza tym, sorry że to mówię, ale z jakiej racji przypisujesz sobie do mnie jakieś prawa? Będę robiła, co mi się podoba. - Zmrużyłam gniewnie oczy. - Nie wchodź mi w drogę, Naruto Uzumaki-san.
Po tych słowach zostawiłam chłopaka samego.

~☆~

Późnym wieczorem narysowałam w kuchni nieco większych rozmiarów krąg. Kapłanka obserwowała mnie zaciekawiona, gdy po kolei zapalałam świeczki i wypisywałam zaklęcia po wewnętrznej stronie linii. W końcu stanęłam w środku i odetchnęłam głęboko.
 - Uważaj proszę, aby krąg pozostał nienaruszony. Inaczej nie będę w stanie wrócić tą samą drogą.
 - Pewnie, będę uważać.
 - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niej lekko. - To do zobaczenia później.
Chwyciłam wysuszone zioła, wymamrotałam zaklęcie przeniesienia i rzuciłam rośliny w podłogę. Płomienie świec rozjarztły się jasnozielonym światłem, pomieszczenie wypełniło się zapachem kwiatów wiśni, a ja dosłownie rozmyłam się na oczach mojej gospodyni.
Chwilę później stałam w kręgu w piwnicy pod moim domem. Odkaszlnęłam czując w powietrzu znajomą woń kurzu i atramentu. Na ślepo odnalazłam drogę do drabiny i wspięłam się na górę. Pod koniec wyciągnęłam rękę i otworzyłam klapę. Już po chwili stałam w salonie niemal w samym centrum. Zwykle wejście zakrywała jedna z ogromnych poduch, która teraz stała odsunięta nieco na bok.
W pierwszym rzędzie poszłam do pokoju. Spakowałam kilka ubrań, drugą parę butów i ciepły koc, bo w nocami zaczynało być już chłodno. Potem wróciłam do salonu i zgarnęłam kilka ksiąg, podstawowych składników do zaklęć oraz kilka magicznych kamieni.
Wtedy też przypadkowo strąciłam jedną ze szkatułek. Wypadł z niej mały, stary zwój. Sięgnęłam po niego zaciekawiona. Zaraz jednak schowałam go z powrotem do skrzyneczki - papier niemal rozpadał się od samego mojego dotyku. Postanowiłam, że spróbuję go odczytać już z powrotem w świątyni.
Pobuszowałam jeszcze trochę po chacie. Później zeszłam z moimi tobołami do piwnicy, zamknęłam za sobą klapę i przeciągnęłam poduszkę z powrotem na swoje miejsce (od spodu przymocowamy miała sznurek, który przechodził przez sęk w desce i wystarczyło za niego pociągnąć, by zakryć wejście). Następnie chwyciłam wcześniej przygotowaną wiązankę ziół i tak samo, jak zrobiłam to wcześniej, rzuciłam nią w krąg na ziemi.

~☆~

 - Czemu Pain nas tu wezwał? - Zapytałem stojącego obok mnie brata.
 - Chyba coś się stało Konan. - Wzruszył ramionami. - Zresztą, sam zaraz nam powie.
Nieco zirytowany usiadłem na wolnym krześle obok i wbiłem wzrok w sufit. Dosłownie chwilę wcześniej skończyłem swoją robotę i zamierzałem wyruszyć na polowanie, gdy przyszedł po mnie Itachi. Musiałem zaczekać, aż nasz boss powie nam, co ma do powiedzenia, i będę mógł iść zaspokoić głód.
Mniej więcej minutę później do sali wpadł zdenerwowany Nagato. Był wyraźnie spięty i gromił spojrzeniem każdego, kto zbyt długo mu się przyglądał. Stanął na środku pomieszczenia, tak by każdy dobrze go widział, i obrzucił zebranych uważnym spojrzeniem. Chciał się upewnić, czy wszyscy już są. W końcu odetchnął głęboko.
 - Jak wiecie, zeszłej nocy wysłałem Konan do jaskini, by zdobyła dla nas pewien potężny artefakt. - Zaczął. - Rzecz w tym, że grota była objęta równie potężnym zaklęciem i teraz musimy ją stamtąd wydostać.
Deidara uniósł rękę.
 - Wiemy, co to za klątwa?
 - Nie. - Westchnął. - Dlatego będziemy potrzebowali pomocy wiedźmy.
 - Skąd teraz wytrzaśniemy wiedźmę? - Zapytał Hidan.
 - Zgłośmy się do tej różowej. - Powiedział Kisame. - Chętnie ją znowu spotkam. - Dodał złowieszczym tonem.
Kurwa.
 - Mówisz o tej małej, co skopała Ci dupę? - Spytał szyderczo Orochimaru.
 - Spierdalaj gadzie. - Warknął w odpowiedzi Hoshigaki.
 - Jak ona się nazywa? - Zapytał rudowłosy.
 - Sakura. Sakura Haruno. - Odpowiedziałem. - Chciałem ją sobie zaklepać, ale wszyscy zaczęli się wpierdalać. - Dodałem zirytowany.
 - A co, fajna jest? - Dopytywał Hidan.
 - Na nie fajną bym nie spojrzał. - Prychnąłem.
Nieśmiertelny i Deidara wybuchnęli śmiechem.
 - Tak jest zawsze młody, nie przejmuj się. - Poklepał mnie po ramieniu Kakuzu.
 - Znasz ją? - Zwrócił się do mnie Pain.
 - Tak.
 - W takim razie pójdziesz ze mną. Itachi i Kisame, wy też. Reszta idzie pod jaskinię i czeka na nas. - Rozkazał. - W międzyczasie niczego nie rozwalcie. - Dodał z wyraźnym zirytowaniem.

~☆~

Po powrocie blondyn nadal się na mnie trochę boczył, ale w zasadzie szybko zapomniał o naszej kłótni. Przeprosił i powiedział, że trochę się zapędził. Machnęłam na to ręką i już do tego nie wracaliśmy. I wszystko było fajnie, we czwórkę jedliśmy kolację w przyjaznej atmosferze, kiedy to poczułam, że coś jest nie tak.
 - Czujecie to? - Spytałam odkładając widelec na talerz.
 - Wzrost mrocznej energii. - Powiedział Naruto.
 - U podnóża gór. - Uzupełnił Jiraya-sama.
 - Trzeba to sprawdzić.
Niebieskooki westchnął zrezygnowany.
 - Chciałbym powiedzieć, żebyś tu została, a ja to sprawdzę, ale i tak byś poszła.
 - Jak dobrze, że już to wiesz.
Przewrócił oczami.
 - Ale nie oddalaj się ode mnie. - Zastrzegł.
 - Dobrze mamo. - Wytknęłam mu język.
Jiraya-sama zachichotał.
 - Cała ta sytuacja nie zapowiada się ciekawie, ale wy i tak jesteście tacy sami. To przywraca wspomnienia. - Przeciągnął się, aż strzyknęły mu stawy. - Dobra. Naruto, bierz Sakurę i lecimy.
 - Jak to: bierz Sakurę? - Zdumiałam się.
 - Fakt, nie wyjaśniliśmy Ci tego. - Uświadomił sobie Uzumaki. - Jestem w połowie Kitsune i w połowie człowiekiem, ale dodatkowo Jiraya-sama jest moim mistrzem. Dzięki niemu przebudziłem w sobie moc, która z kolei pozwoliła mi połączyć się z żywiołem wiatru. - Wyjaśnił.
 - Och, rozumiem. W takim razie chodźmy.
Wypadliśmy przed świątynię pozostawiając zdezorientowaną kapłankę w kuchni. Zrobiło mi się jej szkoda. Jednocześnie należała do tego świata, a jednocześnie nie. To musiało być męczące. Moje rozmyślania przerwał jednak Naruto. Spojrzał mi prosto w oczy.
 - Zaufaj mi i nie szarp się.
Skinęłam głową. On i białowłosy w tym samym momencie rzucili się biegiem w stronę urwiska. A że blondyn trzymał mnie za nadgarstek, ja nie miałam innego wyjścia, jak zrobić to samo. Przepaść była bliżej z każdym krokiem. Raz, kozie śmierć! - pomyślałam odbijając się od ziemi, po czym runęłam w przepaść. Zacisnęłam nerwowo powieki czując na skórze pęd powietrza. Chwilę później poczułam jednak, jak silne ramiona obejmują mnie w pasie. Rozchyliłam powieki. W oczy od razu rzucił mi się wielki uśmiech na jego twarzy.
 - Co Cię tak bawi?! - Próbowałam przekrzyczeć świszczący wiatr.
 - Zabawnie wyglądałaś, kiedy tak spadałaś z zamkniętymi oczami! - Odkrzyknął.
 - Nie zamykałabym ich, gdybym Ci nie ufała, pacanie!
 - Niezmiernie mnie to cieszy!
Chciałam odpowiedzieć mu coś jeszcze, ale wtedy jego oczy zalśniły srebrzyście. Podmuch wiatru pochwycił nas i już więcej nie spadaliśmy w dół - tym razem lecieliśmy. Tak naprawdę, bez żadnych skrzydeł czy zaklęć. Korzystaliśmy z magii wiatru, z żywiołu, skąd wywodziło się latanie. Roześmiałam się radośnie, czując złudne poczucie wolności. Jiraya-sama, który leciał tuż obok, zawtórował mi. Blondyn pokręcił głową.
 - Dzieci. - Stwierdził.
On jednak również się uśmiechał. Radość z lotu na moment przyćmiła nam cel. Wkrótce jednak wyminęliśmy głaz, który zasłaniał nam widok na podnóże góry i uśmiechy zniknęły nam z twarzy. Na dole stało czterech mężczyzn. Trzech z nich już znałam. Byli to Sasuke, Itachi i Kisame. Poza nimi był tam jednak ktoś jeszcze. Rudowłosy demon od którego biła prawdziwa potęga.
 - Pain. - Powiedział osłupiały Naruto.
 - Mogłem się domyślić. - Stwierdził Jiraya-sama. - Tylko on posiada tak miażdżącą aurę.
 - On też jest demonem, więc nie może wkroczyć na świętą ziemię, prawda?
 - Zgadza się. Ale jest tak silny, że bez problemu by nas z niej wykurzył, także akurat w jego przypadku na niewiele by się nam to zdało. - Odparł białowłosy.
 - Teraz to i tak nieistotne. - Westchnęłam. - Wygląda na to, że chcą porozmawiać. Chodźmy do nich.
Nie byli zachwyceni, ale posłuchali mnie. Demony dostrzegły nas w momencie, gdy obniżaliśmy lot. Wylądowaliśmy pięćdziesiąt metrów przed nimi, wciąż jeszcze na świętej ziemi. Naruto wypuścił mnie niechętnie ze swoich objęć. Zapadła cisza. Mierzyliśmy się wzajemnie badawczymi spojrzeniami. Przeciągająca cisza zaczynała mnie już drażnić, postanowiłam więc odezwać się jako pierwsza i już otwierałam usta, jednak uprzedził mnie rudy.
 - Sakura Haruno, wiedźma i była uczennica Tsunade, tak?
 - Zgadza się. - Uniosłam brwi. - A Ty to przywódca Akatsuki, Nagato Pain, najbardziej popaprany z popapranych, tak?
Kąciki jego ust drgnęły.
 - Trzeba przyznać, że masz jaja, czarownico. - Stwierdził z rozbawieniem.
 - Mów mi brawura. Jaką masz sprawę?
Może się wam wydawać, że naprawdę się nie bałam. Ha! Dobre sobie! Tylko, że gdy odczuwałam prawdziwy strach, przybierałam właśnie taką postawę: bezczelnej, aroganckiej i pewnej siebie. W środku płakałam zrozpaczona nad własną głupotą. Ale słowo się rzekło, nie mogłam niczego cofnąć.
 - Konkretna dziewczyna. Dobrze się składa. - Spojrzał się prosto w mojego oczy. - Potrzebuję Cię, byś pomogła wydostać mi mojego człowieka.
Popatrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. Rzuciłam okiem za siebie, ale zarówno Jiraya-sama, jak i Naruto, byli w równym szoku, co ja. Wróciłam spojrzeniem do rudowłosego.
 - Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym Ci pomóc. - Zarządałam.
 - Na pewno jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić. - Stwierdził z pewnością w głosie. - Jak nie teraz, to później. Jestem najsilniejszym demonem stąpającym po tej ziemi. Przysługa u kogoś takiego, jak ja, byłaby dla Ciebie asem w rękawie.
 - Zajeżdża podstępem. Gdzie twój człowiek jest uwięziony?
 - Dużo chciałabyś wiedzieć.
 - Bez tej informacji nawet nie rozważę twojej propozycji.
Napiętą atmosferę przerwał nieco histeryczny śmiech Jirayi-sama.
 - Jesteś do niej bardzo podobna. - Wydusił tylko.
Zignorowałam staruszka. W ostatnich dniach miał chyba nieco za dużo na głowie. Kiwnęłam na Naruto i wskazałam mu wzrokiem białowłosego. Blondyn skinął głową i odprowadził wytrąconego z równowagi mężczyznę na bok.
 - Pradawna jaskinia w południowym łańcuchu górskim. - Odezwał się w końcu Pain.
 - To by się zgadzało. - Mruknęłam do siebie. - Nie pomogę wam. Wiem, co chcecie stamtąd wyciągnąć. - Dodałam głośniej. - A teraz sorry, mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Obróciłam się do nich plecami.
 - Zniszczę cały świat, jeśli nie zmienisz zdania. Wciąż obstawiasz przy swoim?
Spojrzałam na niego obojętnie.
 - Sprawdź mnie.

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 3 "Łowcy dusz"

Spałam tak głębokim snem, że obudziłam się dopiero przed południem następnego dnia. Gdy w końcu wstałam do pokoju akurat weszła Hinata. Dała mi ręcznik i zaprowadziła do małej łazienki. Umyłam się w dużej balii, później ubrałam szafirowe kimono od kapłanki i uprałam moje rzeczy. Następnie rozwiesiłam je w ogrodzie i wróciłam do świątyni, gdzie zamierzałam poszukać mojego gospodarza.
Hinatę zastałam w kuchni.
- Konnichiwa. - Przywitała mnie, kiedy tylko przekroczyłam próg.
- Konnichiwa. W czym Ci pomóc?
- W niczym. Już kończę. - Ułożyła kanapki na małej deseczce i postawiła na niskiej ławie. - Później będę musiała iść do miasta, żeby kupić kilka rzeczy. Będziesz mogła w tym czasie poczekać na Jirayę-sama i Naruto-kun?
- A może ja pojadę? Z Zorzą nie zajęłoby mi to dużo czasu.
- Nie chcę Cię tak wykorzystywać.
- Pozwoliłaś spędzić mi tu noc, powinnam się jakąś odwdzięczyć.
- Nie zamierzasz tu zostać?
- Powinnam wracać do domu.
- Może jeszcze to przemyślisz? We dwie byłoby tu nam weselej. - Zaproponowała nieśmiało.
- To nie byłby kłopot? - Zdziwiłam się.
- Ależ skąd. - Zaśmiała się uroczo. - Pomyśl o tym. A teraz zjedzmy, bo herbata nam wystygnie.
Pół godziny później siodłałam Zorzę z kapłanką spokojnie stojącą obok. Upewniłam się, że wszystko poprawnie zapięłam, po czym sprawnie wskoczyłam na grzbiet mojego wierzchowca. Schyliłam się jeszcze i odebrałam od dziewczyny małą sakiewkę.
- Od podnóża góry pojedź na prawo. Będziesz przejeżdżać przez las, a kiedy już z niego wyjedziesz kieruj się dalej na wschód. - Poinstruowała mnie.
Uniosłam brwi.
- I ile normalnie zajmowała Ci taka podróż?
- Zwykle wyruszałam o świcie i wracałam wieczorem. - Odparła niepewnie.
- Już jest po południu. Nie wróciłabyś przed północą. - Zauważyłam. - Ittekimasu.
- Itterasshai.
Nacisnęłam lekko piętami na boki konia. Na dół podążałyśmy stępem korzystając z wcześniejszych dróg, które nieco poszerzyłam. Później kłusem dojechałam do lasu, tam zaś przyspieszyłam do galopu. Kiedy wypadłam już na pola Zorza aż sama rwała się do cwału. Do wsi dotarłam przed piętnastą.
Zakupy poszły mi gładko. Hinata wyjaśniła dokładnie, co i gdzie mam kupić, dlatego zajęło mi ledwie pół godziny. Gdy zdobyłam już wszystko, co było mi potrzebne, przytroczyłam do siodła i już wsadzałam stopę w strzemię, kiedy coś zaczęło się dziać. Coś złego. Atmosfera gwałtownie się zmieniła. Przez śmiechy i rozmowy przebiły się krzyki. Od wejścia do wioski biegli przerażeni ludzie gubiąc po drodze swoje bagaże.
- Zostań tu. - Poleciłam i zaczęłam przedzierać się przez tłum w stronę, z której przybywał.
Od bramy spokojnym krokiem szło dwóch mężczyzn. Obaj mieli całe czarne oczy. Demony.
- Będę tego żałować. I to bardzo. - Mruknęłam pod nosem.
Wciąż otoczona przez ludzi uniosłam obie ręce do góry i krzyknęłam:
- Uwolnienie Ziemi: stalowy mur!
Idealnie w tym momencie ostatni mieszkańcy wioski przebiegli obok mnie. Metr przede mną z podłoża gwałtownie wysunął się gruby na metr i wysoki na trzy wał ziemi przesłaniając widok atakującym.
- Ratujcie swoje życia, kretyni! - Wrzasnęłam, gdy kilka osób zatrzymało się, by popatrzeć na mnie z osłupieniem.
Poczułam pod stopami, jak ziemia drży i zaklęłam szpetnie pod nosem. Cofnęłam się kilka metrów i zaczęłam skupiać energię. W murze powstała wyrwa wielkości mniejszego budynku, z której chwilę później wyłonili się moi wrogowie. Wciąż powolnym krokiem parli przed siebie. Moja osłonie nie zrobiła na nich najmniejszego wrażenia.
- Chcesz się zabawić, mała? - Zapytał jeden z nich.
Zlustrowałam go uważnym spojrzeniem. Przypominał rybę. Jego skóra pokryta była błękitnymi łuskami, które sprawiały wrażenie wykonanych z metalu. Do tego małe oczy i niebieskie włosy. Miał identyczny strój, jak mój pierwszy przeciwnik z Akatsuki. Rzuciłam okiem na jego partnera. Przypominał mi kogoś. Miał kruczoczarne, długie włosy, ostre rysy twarzy i bladą cerę. Miał ubraną czarną koszulę i spodnie oraz, naturalnie, płaszcz. Wróciłam jednak spojrzeniem do pierwszego z demonów. Ten drugi sprawiał wrażenie raczej znudzonego całą tą sytuacją.
- Zostawcie tych ludzi w spokoju. - Zarządałam.
- Nawet chętnie, ale tak się składa, że my też musimy jeść, więc nic z tego. - Odpowiedział. - Ej, czy to nie ta mała, co ją sobie twój młodszy braciszek upatrzył? - Tym razem zwrócił się do swojego towarzysza.
Kruczowłosy tylko skinął głową.
- Zaraz, ty jesteś bratem tego palanta? - Wtrąciłam się oburzona.
Rybio podobny parsknął śmiechem.
- Już zdążył Ci zaleźć za skórę?
- Tak jakby.
- Streszczaj się Kisame. Mamy zebranie. - Burknął brunet.
- Niecierpliwy, jak zawsze. - Przewrócił oczami niebieskoskóry. - Widzisz mała, wygląda na to, że nie mamy czasu się z tobą bawić. Albo nas przepuścisz i grzecznie wrócisz, skąd przyjechałaś, albo będę musiał Ci pokazać, jak wygląda prawdziwa walka.
Zmrużyłam gniewnie oczy.
- Nie mów do mnie "mała". - Syknęłam. - Zaklęcie przyzywające: stalowy łuk!
Na moich plecach pojawił się kołczan z dwoma tuzinami strzał, zaś w prawej ręce łuk. Wyuczonym ruchem sięgnęłam za plecy, chwyciłam grot i naciągnęłam łuk. Kisame uśmiechnął się drapieżnie. Złapał wystającą zza jego pleców rękojeść i płynnym ruchem wyciągnął miecz z kabury. Z łatwością radził sobie ze strzałami - już po kilku minutach został mi ledwie tuzin, a celu sięgnęły jedynie dwie nieznacznie go raniąc.
- Niech to szlag. - Mruknęłam cofając się kilka kroków, kiedy Kisame ze śmiechem ruszył prosto na mnie.
Rozejrzałam się szybko - wieśniacy w pośpiechu pakowali swoje rzeczy i wybiegali do bramy na tyłach. To wszystko nie będzie wam potrzebne, jeśli zginiecie - jęknęłam w myślach. Zarzuciłam łuk na ramię, szybko kucnęłam i dotknęłam rękoma ziemi.
- Uwolnienie ziemi: kamienne golemy!
Na twarzach obu demonów odmalowało się zdziwienie, gdy nagle z ziemi wyrósł cały zastęp ziemistych istot. Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Zacisnęłam usta w wąską linię i skupiłam się na stworzonych przeze mnie golemach. Rozpoczęły natarcie. Z początku radziły sobie całkiem dobrze, później jednak niebieskoskóry za jednym zamachem ściął głowy dwóm z nich. Na chwiejnych nogach ponownie sięgnęłam po łuk. Pierwsza ze strzał trafiła idealnie w udo, co poskutkowało krzykiem bólu ze strony mojego przeciwnika. Satysfakcja nie trwała jednak długo, gdyż ten najwyraźniej się wkurzył. Zaciskając zęby wyszarpał grot z nogi, odrzucił go na bok i z jak w amoku po kolei niszczył moich pomocników. Gdy zostało ich już ledwie dwóch, a kołczan był już pusty, ponownie szybko się rozejrzałam. Odetchnęłam z ulgą. W zasięgu wzroku nie widziałam już nikogo, poza mną i demonami. Kiedy jednak ponownie spojrzałam w stronę wrogów, ogarnął mnie strach. Kisame był ledwie dziesięć metrów ode mnie.
- Zaklęcie przyzywające: kamienna włócznia!
Łuk i kołczan zniknął, zaś w moich dłoniach pojawił się długi kij zakończony ostrym grotem. W samą porę, bym mogła obronić się przed atakiem członka Akatsuki. Z trudem odepchnęłam miecz. Szala zwycięstwa przechylała się powoli na stronę mojego przeciwnika. Wtedy niespodziewanie się odsłonił przymierzając do ataku odgórnego. Teraz, albo nigdy! Chwyciłam mały sztylet, który był przypięty do jego pasa i wbiłam go w jego pierś aż po rękojeść. Mężczyzna zawył z bólu jednocześnie wypuszczając miecz z dłoni.
 - Ty suko! - Charknął rozwścieczony i splunął krwią na ziemię.
Odskoczyłam od niego.
 - Zaklęcie wiążące: kamienna trumna! Zaklęcie pieczętujące...
Nie zdążyłam dokończyć. Co prawda uwięziłam Kisame, ale wtedy do akcji wkroczył jego partner. Niespodziewanie pojawił się przede mną, chwycił mnie za gardło i uniósł nad ziemię. Zaczęłam się szarpać, jednak siły opuściły mnie bardzo szybko. Zużycie magii oraz siły na walkę wypompowały ze mnie zbyt wiele energii. Dodatkowo czułam, jak powoli traciłam kontakt z rzeczywistością i to nie tylko przez brak powietrza w płucach - skutek uboczny zbyt pochopnego rzucania silnych zaklęć.
Kruczowłosy rzucił mnie na ziemię wyraźnie zirytowany całym zajściem.
 - Masz szczęście, że nie mogę Cię zabić. - Warknął.
Potem odwrócił się w stronę, gdzie w kamiennym pudle leżał zamknięty Kisame. Zamachnął się i pięścią rozłupał pokrywę na dwie części. Wyciągnął stamtąd swojego towarzysza, po raz ostatni rzucił mi oziębłe spojrzenie, po czym razem z niebieskoskórym rozpłynął się na moich oczach.

~☆~

 - Co Ci się stało? - Spytała przerażona kapłanka, gdy zjawiłam się chwilę po dwudziestej na schodach świątyni.
 - Za dużo by mówić.
Była wyraźnie blada - chyba nie była zbyt odporna na widok krwi. Zaprowadziła mnie do kuchni. Natychmiast poczułam na sobie spojrzenie blondyna. Na mój widok zerwał się z miejsca i dopadł w jednym susie. Jedną ręką chwycił mnie za ramię, a drugą uniósł mój podbródek, by dokładnie mnie obejrzeć.
 - Hinata-chan, przygotuj gorącą wodę i przynieś ją do pokoju, gdzie Sakura spała.
 - Hai!
Natychmiast usłuchała i zaczęła rozpalać w piecu. Naruto, zupełnie ignorując moje protesty, wziął mnie na ręce i zaniósł do wyżej wymienionego pomieszczenia. Delikatnie położył mnie na łóżku i bezceremonialnie rozwiązał mi kimono. Nie miałam nawet siły, żeby się z nim kłócić. Poza tym nie byłam naga - pod spodem miałam krótkie spodenki i biustonosz. Niebieskooki wyciągnął bandaże i nożyce z szafki obok, po czym wrócił do mnie. Wtedy do pomieszczenia wkroczyła kapłanka. Postawiła metalową misę na ziemi i podała Uzumakiemu szmatkę. Posłała mi przepraszający uśmiech i zmyła się z pokoju. Wtedy blondyn zaczął przemywać moje rany. Co jakiś czas syczałam z bólu, ale w zasadzie szybko poszło - głębsze skaleczenie miałam jedynie na lewym boku. Na resztę składały się zadrapania i siniaki. Przez cały ten czas zdążyłam nieco uzupełnić braki w sile, postanowiłam więc użyć magii. Powstrzymałam Naruto od cięcia bandaży i skupiłam się na ranach.
 - Zaklęcie uzdrawiajające: oczyszczenie i regeneracja.
Otoczyła mnie jasnozielona mgiełka, która następnie skumulowała się wokół skaleczeń i wsiąkła w skórę. Po tym zabiegu  pozostała jedynie jasnoróżowa blizna kilka centymetrów nad moim lewym biodrem i potworne zmęczenie. Westchnęłam cicho i podniosłam się do pozycji siedzącej.
 - Powinnaś zostać w łóżku.
 - Już w porządku. Odpocznę później. - Mniej więcej w tym momencie przypomniałam sobie o stanie mojego ubioru i szybko zawiązałam kimono. - Dziękuję. - Dodałam, po czym wyszłam w ślad za brunetką.
Niebieskooki ruszył za mną. Najwyraźniej postanowił nie odstępować mnie na krok. Tym razem w kuchni zastałam również Jirayę-sama. Białowłosy uniósł na mnie swoje uważne spojrzenie, ale nie odezwał się, dopóki nie zasiadłam na drewnianym krześle naprzeciwko niego.
 - Hinata-chan poszła się pomodlić za twoje zdrowie. - Powiedział. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. - Kto Cię tak urządził, dziecko?
Skrzywiłam się.
 - Para demonów. Napadli na wioskę, by pojmać i pożreć dusze wieśniaków. Nie mogłam tak po prostu stać i się patrzeć.
 - Masz rację, dużo lepszym rozwiązaniem była samotna walka przeciwko nim! - Uniósł się blondyn.
 - Zrobiłbyś dokładnie to samo na jej miejscu, nawet ze świadomością, że przeciwnik jest silniejszy. - Wtrącił się jego mistrz widząc, że zamierzałam mu odpyskować. - Nikt nie wini Cię za to, co zrobiłaś. Twoja postawa jest godna pochwały. - Tym razem zwrócił się do mnie. - Jednak jeśli wiedziałaś, że sama sobie nie poradzisz, mogłaś nas wezwać.
Jeszcze nim skończył mówić, ja pokręciłam głową.
 - Nie było na to czasu. Dopadliby mnie, nim zdążyłabym narysować krąg. - Westchnęłam. - Jednego z nich udało mi się pokonać i już miałam go zapieczętować, ale wtedy wtrącił się ten drugi. Przeżyłam tylko dlatego, że mieli odgórny zakaz zabicia mnie.
 - Wiesz z kim walczyłaś? - Dopytywał się Uzumaki.
 - Jeden z nich miał na imię Kisame.
Wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
 - To byli bardzo potężni przeciwnicy. - Stwierdził w końcu Jiraya-sama, podczas gdy blondyn jedynie zaciskał pięści.
 - Oczywiście. W końcu są z Akatsuki.
 - Wiesz o nich?
 - Tak. Tsunade-sama mi o nich opowiadała. Ale nie znam ich imion. Wiem tylko, że to piekielna śmietanka i są spod znaku Jashina. Wcześniej walczyłam już z jednym z nich. - Przypomniałam.
 - Zgadza się. Z Zetsu. - Potaknął białowłosy, po czym parsknął śmiechem. - Musisz mieć prawdziwego pecha, żeby w przeciągu dwóch dni dwukrotnie nadziać się na te zakały.
 - Rzeczywiście, zabawne. - Fuknęłam.
 - Wybacz. - Spoważniał. - Jak twoje rany?
 - Już jest dobrze. Tylko przez chwilę walczyłam bezpośrednio. Wcześniej do walki użyłam golemów i łuku, a gdy udało mi się ranić go sztyletem zamknęłam go w kamiennej trumnie. Niestety wtrącił się ten drugi, jak mu tam...
 - To musiał być Itachi. Itachi Uchiha.
 - Uchiha. - Zadumałam się na moment. - Faktycznie, są podobni.
 - Spotkałaś też Sasuke? - Spytał osłupiały blondyn.
 - Zgadza się. - Po krótce opowiedziałam im o moim spotkaniu z młodszym Uchihą.
 - Nie podoba mi się to. - Powiedział Uzumaki zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Tak wiele rzeczy związanych z demonami, które wydarzyły się w tak krótkim czasie... To po prostu nie może być przypadek.
 - Też tak myślę. - Jiraya-sama przyglądał mi się badawczo. - Dobrze by było, gdybyś została tu jeszcze przez jakiś czas. Demony nie mogą wejść na świętą ziemię, nawet te najpotężniejsze. Będziesz tu bezpieczna. A my postaramy się czegoś dowiedzieć w międzyczasie. Umowa stoi?
 - Nie, żebyś miała coś do powiedzenia. - Odezwał się ponownie blondyn. - Bo nawet, jeśli się nie zgodzisz, to osobiście ściągnę Cię tu z powrotem.
 - Nie wiem z jakiej paki mianowałeś się na mojego obrońcę i opiekuna, ale w zasadzie nie mam nic przeciwko pozostaniu tu jeszcze trochę. Od czasu do czasu dobrze zmienić otoczenie.

Rozdział 2 "Starcie przed górami"

Obudziłam się na chwilę przed osiemnastą. Usiadłam i przeciągnęłam się z zadowoleniem. Zerknęłam na Zorzę. Spała pogrążona w głębokim śnie. Dobrze, że nic więcej się nie działo. Dzięki temu obie mogłyśmy zregenerować siły - pomyślałam. Wodziłam rozleniwionym spojrzeniem po otoczeniu. Nagle zerwałam się z miejsca, jak poparzona. Zaraz za magicznym kręgiem leżał wielki pies. A właściwie ogar piekielny. Opierał pysk na przednich łapach i przyglądał mi się spokojnie swoimi czerwonymi ślepiami. Naciągnęłam nerwowo kaptur na głowę i zebrałam wszystkie rzeczy. Klepnęłam mojego konia w bok. Zorza potrząsnęła swoją grzywą i popatrzała na mnie, jakby z wyrzutem. Potem jednak wciągnęła świeże powietrze do płuc i gwałtownie poderwała się na nogi. Rżąc nerwowo wycofała się na drugi koniec bariery. Powoli wstałam i podeszłam do mojego wierzchowca.
- Nic wam nie zrobi.
Podskoczyłam przerażona, po czym odwróciłam się za siebie. Opierając się o jedno z drzew przyglądał mi się wysoki brunet o czarnych oczach. Raczej blady. Miał na sobie białą koszulę z rękawami podwiniętymi przed łokcie i czarne, proste spodnie. Przez chwilę mierzyliśmy się badawczymi spojrzeniami. Wampir? Duch? Demon? - myślałam gorączkowo.
- Czym jesteś? - Spytałam w końcu, gdy ten nic się nie odzywał.
- Zwykle grzeczność wymaga, by się najpierw przedstawić.
- Zwykle nie przygląda się obcym, gdy śpią.
Jego wargi wygięły się w kpiącym uśmieszku.
- Czego chcesz? - Zniecierpliwiłam się.
- Skąd pomysł, że czegoś chcę?
- Jesteś tu z jakiegoś powodu.
- Po prostu jestem ciekawy. - Moje reakcje wyraźnie go bawiły. - Gdzie zmierzasz?
- Na wschód. - Odparłam zwięźle i zaczęłam zakładać Zorzy siodło. Chwilę później wyuczonym ruchem wskoczyłam na grzbiet konia. Mój wierzchowiec zarżał i kolejny raz potrząsnął grzywą. - Nie śledź mnie. A jak jeszcze raz wyślesz za mną swojego kundla, to odeślę Ci go w częściach.
- Uła, dziewczyna z pazurem. - Zaśmiał się cicho.
Rzuciłam mu krzywe spojrzenie.
- Demony nie mają nic do roboty? Widzę, że opierdalacie się w tym piekle.
- Tak się składa, że mam chwilę dla siebie. - Zmrużył oczy. - Wiesz, mógłbym Ci pomóc. Dotrzeć tam, gdzie zmierzasz. Osiągnąć to, czego pragniesz. Nawet wiedźmy potrzebują czasami pomocy.
- Ja nie potrzebuję. Odejdź. - Syknęłam zirytowana.
Przyglądał mi się przez chwilę, po czym w końcu odepchnął się od pnia drzewa i powolnym krokiem ruszył w stronę drogi. Gdy stanął już na jej środku ponownie obrócił się w moim kierunku i uśmiechnął się bezczelnie.
- Jeszcze się spotkamy, Sakura Haruno. - Powiedział, zagwizdał na ogara i chwilę później razem z psem rozpłynął się w powietrzu.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Jestem głodna, po drodze zaliczyłam już starcie z Upiorem, a na dodatek napatoczył się demon. Po prostu zajebiście - skwitowałam podirytowana. Ścisnęłam boki konia i ruszyłam przed siebie

~☆~

Dochodziła już dwudziesta druga, gdy zajechałam do podnóża gór. Zeskoczyłam z konia i dalej prowadziłam Zorzę za wodze. Strome zbocza były wyjątkowo niebezpieczne - co rusz musiałam używać magii i za pomocą zaklęć "dobudowywać" skały, gdy droga okazywała się zbyt wąska dla mojego wierzchowca.
Akurat zeszłyśmy do doliny między jedną, a drugą górą, gdy dostrzegłam tam jakąś postać. Tym, co przyciągało uwagę, była przede wszystkim skóra - lewą stronę ciała miał białą, zaś prawą czarną. Do tego jedną tęczówkę miał koloru żółci, a drugie było całe żółte. Miał na sobie zieloną, lnianą koszulę, beżowe spodnie i i czarny płaszcz do kostek. Kolejną rzeczą rzucającą się w oczy był znak na jej tyle - białe koło z wpisanym w środek trójkątem.
Znak Jashina - pomyślałam. Kiedyś miałam okazję przeczytać o nich w jednej z licznych ksiąg. Wszyscy członkowie tworzyli Akatsuki, bractwo Jashina. Najgorsze demony, jakie kiedykolwiek stąpały po ziemi. Sprawcy wielu krwawych wojen, epidemii i całej masy innych, zdecydowanie złych rzeczy.
Postać swobodnym krokiem szła przed siebie, najwyraźniej nie obawiając się ataku. Wtedy też zrozumiałam, że nie spodziewa się ataku, ponieważ sam właśnie atakował. Z jego wyciągniętej ręki wystrzeliły pnącza w stronę młodej dziewczyny, której wcześniej nie widziałam. Próbowała krzyknąć, ale w jej ustach pojawił się knebel utworzony z liści. Nawet z tej odległości widziałam, jak po jej policzkach płyną łzy.
- Musimy jej pomóc, Zorza. - Powiedziałam błyskawicznie dosiadając konia.
Chwilę później gnałam w ich stronę nawet nie ukrywając własnej obecności. Napastnik odwrócił się bokiem w moją stronę obrzucając mnie zaskoczonym spojrzeniem.
- Zaklęcie przyzywające: kamienna włócznia!
Gdy tylko przedmiot zmaterializował się w moich dłoniach zamachnęłam się na członka Akatsuki. Ten wydał z siebie syk niezadowolenia, gdy wypuścił dziewczynę i odskoczył, by uniknąć taranu ze strony konia oraz mojego ataku. Zatrzymałam wierzchowca i zeskoczyłam na ziemię obok dziewczyny. Chwyciłam jej ramię i szarpnięciem postawiłam na nogi.
- Wsiadaj i jedź, znajdę was później!
- Ale ja nie umiem jeździć!
- To nie ważne! Zorza wie, co robić!
Obróciłam się w stronę wroga. Jęknęłam z bólu, gdy dokładnie wtedy w lewą rękę wbił mi się kolec wielkości małego sztyletu. Zaciskając zęby wyrwałam go z ramienia i skupiłam się na moim żywiole. Ziemia zadrżała w posadach. Mój przeciwnik zmarszczył brwi i cofnął się o krok.
- Deszcz kamiennych włóczni! - Krzyknęłam.
Zamachnęłam się i rzuciłam tą, którą wciąż trzymałam w dłoni. Z nieba posypały się jej idealne kopie. Chłopak klnąc szpetnie pod nosem utworzył coś w rodzaju tarczy z pnączy. Uniósł ją nad głowę chcąc uchronić się przed moim atakiem. Zapomniał jednak o pierwszym z pocisków, który nadlatywał z mojej strony. Ta włócznia przebiła jego brzuch. By nie zdążył wyprowadzić kontrataku uderzyłam prawą pięścią w ziemię przede mną.
- Trzęsienie ziemi!
Mój przeciwnik krzyknął rozdzierająco, kiedy podłoże rozstąpiło się pod jego stopami i wpadł w czarną otchłań. Wysiliłam się jeszcze trochę i zasklepiłam utworzoną chwilę temu wyrwę w ziemi. Ciężko dysząc opadłam na kolana. Powinnam staranniej dobierać zaklęcia - stwierdziłam czując, że zużyłam całkiem spore pokłady energii. Z trudem stanęłam na nogi.
- Zaklęcie lecznicze: oczyszczenie. - Mruknęłam.
Wystarczyło już opatrzyć ranę. Tylko, że moje bagaże były przytroczone do siodła Zorzy, więc najpierw musiałam ją znaleźć. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie z nadzieją, iż poszukiwania nie zajmą mi zbyt dużo czasu.

~☆~

Przez pół godziny błąkałam się w ciemnościach. W mroku nie mogłam wytropić mojego wierzchowca, zużyłam zbyt wiele pokładów energii by go namierzyć, a stworzyć światła nie chciałam wiedząc, że wtedy będę niczym latarnia morska podczas sztormu. Postanowiłam, że usiądę i poczekam, aż zacznie być nieco widoczniej. Wtedy jednak usłyszałam trzask łamanej gałązki. Ani drgnęłam. Nasłuchiwałam. Z pomiędzy drzew wyszedł Kitsune. Był piękny. Złocistorudawa sierść lśniła nawet w ciemnościach, jasnoniebieskie oczy spoglądały inteligentnie prosto na mnie, gdy z gracją kroczył w moim kierunku. Nie mogłam oderwać od niego swojego spojrzenia.
Na metr przede mną przybrał postać ludzką. Wysoki blondyn o niesamowicie niebieskich tęczówkach i z lekką opalenizną. Miał na sobie czarną koszulkę z obciętymi rękawami, beżowe spodnie przed kolana i sandały (w sensie takie prawdziwe japońskie sandały, jak na filmach kostiumowych). Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- To Ty pomogłaś kapłance? - Zapytał.
Kapłance...? Ach, faktycznie miała kimono, gdy o tym pomyślę.
- Tak, zdaje się, że to ja. A Ty kim jesteś?
- Jej przyjacielem. Możesz chodzić?
- Tak.
Chciałam wstać samodzielnie, wtedy jednak chłopak bezceremonialnie wziął mnie na ręce.
- Tak będzie szybciej. - Wyjaśnił widząc moje spojrzenie.
- To po co pytałeś?
- Profilaktycznie.
Jego oczy zalśniły srebrem. Wiatr się wzmógł. Jeden z podmuchów owinął się wokół naszych ciał i uniósł nas nad podłoże. Potem wzlecieliśmy jeszcze wyżej i chwilę później mknęliśmy ponad drzewami i górami. Kilka minut później dostrzegłam cel naszej podróży - małą świątynię niewidoczną z dołu, skrytą za sporych rozmiarów głazem. Wylądowaliśmy miękko dwa metry od wejścia.
- Nie wiedziałam, że Kitsune potrafią latać. - Rzuciłam luźno, gdy postawił mnie na ziemi.
- Bo nie potrafią. - Zaśmiał się cicho. - Wszystko Ci wyjaśnimy, ale najpierw wejdźmy do środka.
Skinęłam głową, jednak nie ruszyłam się z miejsca.
- A gdzie mój koń?
- Z tyłu jest stajnia i ogród. Właśnie tam zmierzamy.
Dopiero wtedy podążyłam za moim przewodnikiem. Wkroczyliśmy do środka. Szliśmy wąskim, marmurowym korytarzem. Po prawej były drzwi do sali, w której składano modły. Po lewej były pokoje kapłanek. My zaś kierowaliśmy się na wprost, by chwilę później wyjść do małego, ale uroczego ogrodu. Tam dostrzegłam dziewczynę, którą już dziś widziałam i starszego, białowłosego mężczyznę.
- Skoro już jesteśmy, to najpierw wypada się przedstawić. Nazywam się Naruto Uzumaki. - Odezwał się ponownie blondyn. - Kapłanka, którą uratowałaś, to Hinata Hyuuga.
- Dziękuję za ratunek. - Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało.
Przyjrzałam się jej. Miała atramentowe włosy sięgające pasa, białe tęczówki, jasną cerę i dziewczęcy typ urody. Miała na sobie biało-fioletowe kimono i sprawiała wrażenie urodzonej w arystrokratycznej rodzinie. No tak. W końcu Hyuuga - przemknęło mi przez myśl.
- A to mój mistrz, Jiraya-sama.
Wytrzeszczyłam oczy. Zaraz się jednak zreflektowałam i pospiesznie głęboko skłoniłam.
- To zaszczyt pana poznać. - Powiedziałam, gdy już się wyprostowałam. - Nazywam się Sakura Haruno. Jestem uczennicą Tsunade-sama. - Zamilkłam na moment czując na sobie intensywne spojrzenie mężczyzny. - Wyruszyłam w podróż, by powiadomić pana o jej śmierci.
- Babunia nie żyje? - Wyszeptał osłupiały blondyn.
- Jak to się stało? - Zapytał matowym tonem białowłosy. - I kiedy?
- Dwa dni temu, z samego rana, udała się do pobliskiej wioski. Chłopi ją pojmali i spalili na stosie.
- Jakim cudem? Tsunade nie była słaba! - Oburzył się.
- Ostatnio osłabła. Wiele sił straciła na walce z wilkołakami, które atakowały i zabijały mieszkańców. Jeden z nich poważnie ją ranił i powoli dochodziła do siebie. Jednak nie dała sobie powiedzieć i nie odpoczęła wystarczająco długo. - Wyjaśniłam. - Tej samej nocy objawiła mi się jako duch. - Moje wargi drgnęły lekko. - Najpierw obrzuciła ludzi z wioski masą przekleńst, potem opowiedziała mi co się stało, znowu ich zwyzywała, po czym nakazała powiadomić o jej śmierci Jirayę-sama mieszkającego w górach.
- Rozumiem. - Powiedział cicho.
- Chce pan z nią pomówić? - Widząc nierozumiejące spojrzenia pozostałej trójki westchnęłam cicho. - Tsunade-sama mnie nauczała. Sama też jestem wiedźmą i jestem w stanie ją przyzwać.
Jiraya sama zastanawiał się przez chwilę, w końcu jednak pokręcił przecząco głową.
- Nie. Niech spoczywa w pokoju. - Potarł dłońmi zmęczoną twarz. - Zostań na noc, dziecko. Jutro dokończymy tę rozmowę, dobrze?
- Oczywiście.
- Pokażę Ci pokójm, w którym będziesz dziś spać. - Zaproponowała kapłanka wstając z miejsca.
- Dziękuję.
Przechodząc położyła dłoń na ramionach obu mężczyzn, później razem ze mną wkroczyła z powrotem do świątyni.

~☆~

W nocy dręczyły mnie koszmary. Szamotałam się i rzucałam przez sen, aż w końcu zirytowana wstałam i postanowiłam się przejść. Wyszłam do ogrodu i wzdychając ciężko obserwowałam drzewo wiśni rosnące zaraz przy wzniesieniu. Nagle zamarłam, gdy dostrzegłam Jirayę-sama siedzącego na kamiennej ławce w cieniu płaczącej wierzby. Chciałam się wycofać i zostawić go samego, ale mężczyzna w tym samym momencie odwrócił się w moim kierunku. Uśmiechnął się łagodnie i skinął na mnie ręką. Grzecznie podeszłam do miejsca jego pobytu i zajęłam miejsce obok niego.
- Tsunade-sama była pana żoną, prawda? - Spytałam cicho po dłuższej chwili ciszy. - Przepraszam, może nie powinnam pytać, ale moja mentorka nigdy nie mówiła dużo o swoim życiu prywatnym. To dlatego... - Urwałam w połowie uśmiadamiając sobie, że przez moje wyjaśnienia nie daję dojść Jirayi-sama do głosu.
- Nie byliśmy małżeństwem, ale faktycznie tworzyliśmy coś w rodzaju związku. Kochaliśmy się. Jednak rozstaliśmy się jeszcze przed tym, jak wzięła Cię pod swoje skrzydła. Mówiła ciągle o sile przeznaczenia. Myślę, że miała jakąś wizję, o której nie chciała mi powiedzieć. Sama zdecydowała o odejściu. Powiedziała, że losu nie da się oszukać i odeszła. Próbowałem przekonać ją do powrotu, ale gdy tylko pojawiłem się w zasięgu jej wzroku pogoniła mnie duchami. - Zaśmiał się cicho pod nosem. - Użerałem się z nimi przez bite trzy tygodnie.
- Och... To musiało być trudne.
- O tak, z pewnością. Jeden z nich ciągle pakował mi się do wanny. Pomijając już sam fakt jego obecności, stwarzał raczej niemiłą atmosferę z tą głową pod pachą.
Parsknęłam śmiechem.
- Jak ja raz wykradłam z naszych zapasów gruszkę, to dostałam niezłą burę. Byłam wtedy chora i zwracałam wszystko, poza niesmacznymi wywarami z ziół. Wtedy przydzieliła mi ducha-opiekuna. Też dawał mi popalić. Nie dość, że nic nie mogłam, to ciągle jazgotała mi nad uchem.
I tak zaczęliśmy wymieniać się z Jirayą-sama różnymi opowieściami o śmiesznych sytuacjach związanych z Tsunade-sama. Było to coś w rodzaju naszego prywatnego pożegnania w wesołym tonie. Dzięki temu też udało mi się poznać moją mentorkę od innej strony - zakochanej, zawstydzonej, niepewnej.
- Dziękuję, że podzielił się pan ze mną waszymi wspólnymi wspomnieniami.
- Nie ma za co. Zasługiwałaś na to. - Zerknął na nocne niebo. - Idź spać, dziecko. Śmierć jest bolesna, ale powszechna w tym świecie. Musimy pozwolić sobie na dalszą drogę.
- Tak, ma pan rację. - Skłoniłam się przed nim z szacunkiem. - Dobranoc, Jiraya-sama.
- Dobranoc.
Po tej rozmowie wróciłam do łóżka i nie miałam już problemu ze snem.

Rozdział 1 "Upiorny początek"

Destrukcja.
Obudziłam się z tym słowem na ustach. Rozejrzałam się czujnie po pokoju, ale nie dostrzegłam niczego podejrzanego. Potarłam niespokojnie skronie. Odczuwałam niepokój. Jego źródłem był mój sen, z którego jednak niewiele pamiętałam. Pokręciłam głową, tym samym odganiając natrętne myśli i czym prędzej wstałam. Im szybciej skupię się na moim zadaniu, tym szybciej zapomnę o nieistotnych głupotach - pomyślałam. Szybko się ubrałam i wyszłam z mojej komnaty.
Chata nie była duża. Z zewnątrz wchodziło się do dość dużego salonu. W północnej ścianie znajdował się piec, w prawym rogu stał duży i szeroki stół zawalony księgami, na środku pomieszczenia leżały duże poduchy ustawione w okrąg, zaś w jego środku stała duża misa. Często mieszałyśmy lub ugniatałyśmy w niej różne zioła. Cała północną ścianę zajmowały regały z innymi księgami i różnymi eliksirami oraz składnikami. Od głównego pomieszczenia odchodziły trzy pary drzwi: jedne do mojego pokoju, drugie do byłego pokoju mojej mentorki, zaś trzecie do łazienki. Gdy przygotowywałyśmy sobie posiłki sprzątałyśmy stół z opasłych tomów i korzystałyśmy z niego, jak z blatu kuchennego.
Rozejrzałam się po chacie i z żalem pomyślałam, że już wkrótce będę musiała stąd odejść. Zgodnie z wolą Tsunade-sama, w najbliższą pełnię, która nadejść miała w nocy jeszcze tego samego dnia. Gdyż jego światło odkrywa przed nami prawdę, dziecko - powiedziała pewnego razu, gdy zapytałam, dlaczego księżyc odgrywa tak ważną rolę w życiu wiedźm.
Gdy siedziałam już na jednej z wielu miękkich i ogromnych poduch, w mojej głowie zagościło wspomnienie mojego snu. Dominował w nim ogień, siejący zamęt i spustoszenie. Ale nie działał sam. Buchający żar wzniecały porywiste podmuchy wiatru zdolne zdmuchnąć wszystko i wszystkich ze swojej drogi. Żadnego z żywiołów nie dało się okiełznać - ale można było użyć ich nieposkromionej mocy na swoją korzyść.
W zamyśleniu wypiłam do końca napar z ziół, które podziałały kojąco na moje skołotane nerwy i pomogły odzyskać jasność umysłu. W końcu podniosłam się z miejsca i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Gdy już skończyłam obrzuciłam bagaż krytycznym spojrzeniem. Było go zdecydowanie za dużo, jak na mnie. Nawet, jeśli posiadałam więcej siły, niż przeciętna kobieta.
- Zaklęcie pomniejszające: to, co duże, niech małe się stanie!
Jasnozielona mgiełka otoczyła moje dłonie, by po chwili pomknąć w stronę torb. Chwilę później ich wielkość dorównywała śliwkom. Wrzuciłam je do małej sakiewki, którą miałam przyczepioną do pasa i ostatni raz rozejrzałam się po domu. Właśnie zostawiałam za sobą całą masę dobrych i złych wspomnień. Cicho wzdychając wyszłam na zewnątrz.
Stanęłam przodem do chaty w odległości dziesięciu metrów i zamknęłam oczy. Skupiłam się na energii, którą w sobie nosiłam. Pozwoliłam jej rozprzestrzenić się w moim ciele. Gdy byłam gotowa rozchyliłam powieki. Choć nie widziałam samej siebie, to wiedziałam, że oczy świeciły mi niczym pochodnie, zaś ciało otacza jasnozielona mgiełka, tak jak to było, gdy rzucałam zaklęcie pomniejszające.
- Zaklęcie maskujące: to, co widoczne, niech skryje się przed wzrokiem!
Jasna smuga światła wystrzeliła z moich rąk w stronę przysadzistego budynku. Chwilę później obraz domku się rozmył, po czym zniknął całkowicie. Moje wargi wygięły się w zadowolonym uśmiechu. Co prawda zaklęcie nie było wysokiej kategorii, jednak używanie swoich umiejętności oraz osiąganie zamierzonego celu zwykle daje człowiekowi poczucie satysfakcji.
Uniosłam swoje spojrzenie w górę, na bezchmurne niebo. Wysoko w górze dostrzegałam bladobiałą tarczę księżyca. Najwyższy czas, by wyruszyć - uznałam. Odwróciłam się i wtedy mój wzrok spoczął na moim wierzchowcu. Biały, dostojny koń stał grzecznie przy krawędzi lasu. Nawet z takiej odległości dostrzegałam jego szmaragdowe oczy i pasemka tego samego koloru w białej grzywie. Szybkim krokiem skierowałam się do zwierzęcia, po czym zwinnie wskoczyłam na jego grzbiet. Usadowiłam się wygodnie w siodle, pogłaskałam po szyi mojego towarzysza i lekko nacisnęłam piętami na jego boki.
Z początku poruszałyśmy się stępem, ponieważ drzewa rosły zbyt gęsto. Dopiero godzinę później przyspieszyłyśmy do kłusu, a kiedy wyjechałyśmy na otwartą przestrzeń - do galopu. Zorza, bo tak nazywał się mój wierzchowiec, zaczynała się powoli męczyć, więc przed północą zarządziłam półgodzinny postój. Rozluźniłam jej popręgi i podprowadziłam do strumienia, by mogła zaspokoić pragnienie. Sama zaś postanowiłam rozprostować nogi.
Kilka minut później, kiedy to spokojnie przechadzałam się wzdłuż rzeczki, usłyszałam niespokojne rżenie Zorzy. Wróciłam się do niej i uspokajająco przeczesałam palcami grzywę. Mój wierzchowiec uspokoił się pod moim dotykiem, wciąż jednak napinał mięśnie, jakby gotował się do ucieczki. Rozejrzałam się dyskretnie. Moją uwagę przykuły dwa krwistoczerwone punkty między drzewami. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Dobrze, że dzieli nas spora odległość, bo nie mam ochoty sprawdzać, co przypatruje się nam tak wygłodniałym wzrokiem - pomyślałam.
- Wystarczy odpoczynku, co? - Mruknęłam, a Zorza potrząsnęła grzywą, jakby na znak, że się zgadza.
Zacisnęłam popręgi i ponownie dosiadłam mojego konia. Tym razem nie poprzestaliśmy tylko na galopie - przeszliśmy do cwału.

Podziemia, siedziba Uchihów.

Siedziałem znudzony na wielkim fotelu, z Karin na kolanach, która swoją drogą zaczynała być już zbyt irytująca, i wpatrywałem się w magiczną kulę. W pewnym momencie poczułem, że jeden z moich ogarów chce nawiązać ze mną kontakt telepatyczny. Zamknąłem oczy i skupiłem się na tym konkretnym osobniku.
- Panie.
- Czego?
- Mam dla Ciebie wieści. Gdy byłem na polowaniu, natknąłem się na interesującego człowieka. Emanowała niezwykłą aurą.
- Ona? To kobieta?
- Zgadza się. Życzy Pan sobie zobaczyć?
- Tak.
Otworzyłem oczy, zrzuciłem Karin z kolan i zaintrygowany pochyliłem się nad kulą. Mlecznobiała mgięłka zagotowała się, by po chwili nabrać barw i przekształcić się w obraz. Z mroku wynurzyła się otwarta przestrzeń zalana światłem księżyca. Przez sam środek przebiegał mały stumyk, z którego koń. Już chciałem zganić ogara za brak konkretów, gdy w pobliżu rzeki dostrzegłem drobną postać. Wyglądała raczej niepozornie. Miała kaptur, więc nie widziałem twarzy, jednak po stroju łatwo dało się określić płeć. Moje usta wygiął zadowolony uśmieszek. Natura jej nie pożałowała. Potem jednak skupiłem się na jej aurze. Rzeczywiście, nie była taka, jaką mają zwykli ludzie. Może być całkiem interesująca... Choć, równie dobrze, może być po prostu mieszańcem - myślałem, gdy w międzyczasie Karin zebrała resztki swojej dumy i urażona opuściła mój gabinet. Niespecjalnie się tym przejąłem - wróci najpóźniej następnego dnia.
- Śledź ją. I zdawaj raport, gdyby działo się coś godnego mojej uwagi. - Poleciłem.
- Wedle rozkazu, Panie.

Godzina do świtu.

Dotarłam do jakiejś wioski. Z początku nie zauważyłam w niej nic dziwnego, byłam zbyt zmęczona po całonocnej podróży. Chciałam już tylko wynając jakiś pokój i pójść spać. Zorza również była już zmęczona. Przemieszczałyśmy się jedynie stępem, powoli mijając kolejne domki i inne, małe budynki. Wtedy przez moje myśli przedarła się pewna myśl - dotarłam już niemal do centrum wsi, a jak dotąd nie napotkałam żywej duszy. Zerknęłam na mojego konia, ten jednak był spokojny. Jestem przewrażliwiona. To pewnie przez brak snu - uznałam zsiadając z wierzchowca. Wodze zostawiłam luźno, Zorza i tak nie odjechałaby beze mnie, po czym skierowałam się do gospody.
Ledwo przekroczyłam próg i od razu mnie cofnęło. Odór był nieznośny, aż oczy mi załzawiły. W izbie głównej walały się resztki starego jedzenia, taniego alkoholu i... Zwłoki. Zakryłam nos i usta chustą, którą miałam zawiązaną na szyi. Wtedy już wiedziałam, dlaczego było tak cicho. Jakiś czas temu do miasteczka w pobliżu mojego domu dotarły plotki o epidemii, która ogarnęła wieś na wschodzie. A ja, jakby nie patrzeć, od samego początku podążałam na wschód. Pokręciłam głową na własną głupotę i czym prędzej opuściłam budynek. Nie zamierzałam zostawać tam ani chwili dłużej.
- Przykro mi, Zorza, ale tu się nie zatrzymamy. - Zwróciłam się do konia.
Na skraju mojego pola widzenia przemknął jakiś cień. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Czyżby istota, którą wtedy widziałam, pokonała całą tą drogę za mną? - pomyślałam. Nie była to zbyt wesoła wizja.
Nagle zrobiło się chłodniej; czułam, jak temperatura gwałtownie spada. Z moich ust wydobywały się obłoczki. Spięłam się. Jest źle, bardzo źle. Rozejrzałam się uważnie. W uliczce kilkanaście metrów ode mnie coś się poruszyło. Mój koń zarżał nerwowo. Cień zagotował się i koślawie stąpając wyszedł na główną ulicę. Dopiero wtedy, w blasu księżyca, byłam w stanie ujrzeć istotę w pełni. Posturą przypominała człowieka, ale na tym podobieństwa się kończyły. Kończyny miał powyginane pod dziwnymi kątami, oczodoły zionęły pustką, mięso było w stanie rozkładu, w niektórych częściach ciała dało się dostrzec kości. Poza tym postać otaczała aura śmierci i mroku. Upiór. Bosko - pomyślałam kwaśno.
Szybko obróciłam się przodem do mojego wierzchowca, położyłam obie dłonie na jego chrapach i przekazałam mu odrobinę swojej magii. W ten sposób zregenerowałam siły zwierzęcia i odpędziłam zmęczenie. To jednak nieco mnie osłabiło, nie było rozwiązaniem na dłuższą metę i ja również musiałam odpocząć. Z jękiem wciągnęłam się z powrotem na siodło. Wtedy z niepokojem dostrzegłam, że Upiór nie był moim jedynym zmartwieniem. Z budynków zaczęły dochodzić mnie pojedyńcze powarkiwania i hałasy, jakie towarzyszą trupom wstającym z ziemi. Stworzył sobie kumpli, no ekstra. Westchnęłam.
Uniosłam się w strzemionach i wyciągnęłam ręce w górę.
- Zaklęcie ochronne: kamienna zbroja! - Podłoże zatrzęsło się, gdy użyłam magii ziemi. Otaczające mnie kamienie uniosły się i zbiły w sporych rozmiarów kulę. Ta następnie podleciała do mnie i niczym smoła otoczyła ciało moje oraz Zorzy. - Zaklęcie przyzywające: kamienna włócznia!
Na około moich rąk rozbłysło jasnozielone światło. Chwilę później trzymałam w dłoniach długi kij zakończony ostrym grotem. Upiór zasyczał i rzucił się w moją stronę. Swoją drogą, poruszał się zaskakująco szybko z połamanymi nogami. Gdy był już blisko zamachnęłam się i trafiłam idealnie w głowę stwora. Ta odleciała i widowiskowo trafiła prosto do jednego z kominów.
- I Sakura Haruno zalicza piękne odbicie! - Zawołałam.
Ciało jednak najwyraźniej nie odczuło większej straty. Wyciągnęło swoje szpony w moim kierunku. Pazury przejechały po moim pancerzu pozostawiając po sobie długie rysy. Zbroi jednak nie przebił. Szybko zamachnęłam się kolejny raz i wbiłam włócznię prosto w splot słoneczny. Zaparłam się i przerzuciłam ciało nad sobą. Upiór gruchnął o ziemię za mną. Spojrzałam się przez ramię. Miałam chwilę, nim miał się pozbierać. Rzuciłam okiem na budynki - kilka zombie zdążyło się już wywlec z domków. Nie ma sensu marnować mocy na walkę z żywymi trupami - stwierdziłam.
Włócznia zniknęła. Spięłam wodze i niemal od razu przechodząc do cwału opuściłam wioskę. Zatrzymałam się dopiero przed południem w małym zagajniku. Było ciepło, pogoda dokazywała, narysowałam więc jedynie krąg ochronny wokół drzew. Dopiero wtedy opuściłam zbroję, rozsiodłałam Zorzę, położyłam się pod jednym z dębów i przykryłam kocem. Zasnęłam w momencie, w którym moja głowa dotknęła miękkiej trawy.

Gabinet Sasuke.

Zaintrygowany analizowałem to, co telepatycznie przekazał mi jeden z moich ogarów. Sakura Haruno. Już gdzieś to słyszałem. Ktoś zapukał do moich drzwi. Skrzywiłem się. Byłem przekonany, że to Karin wróciła.
- Wejść! - Krzyknąłem.
Ku mojemu zaskoczeniu nie była to irytująca dziewczyna, a mój starszy brat Itachi.
- Coś się stało? - Zapytałem od razu.
- Czy zawsze, gdy przychodzę, musi się coś dziać? - Uniósł brwi.
- Nie, ale zwykle tak jest.
Wzruszył ramionami.
- Nie tym razem. - Podszedł do mojego biurka i oparł się o nie biodrem. - O czym tak intensywnie myślisz?
- Zobaczyłem coś ciekawego. - Rozparłem się wygodnie w moim fotelu. - Słyszałeś coś kiedyś o Sakurze Haruno?
- Tak, słyszałem. - Powiedział powoli przypatrując mi się uważnie. - To wiedźma. Jej mentorką jest Tsunade-sama. O jej umiejętnościach wiem tylko tyle, że urodziła się z darem do władania żywiołem ziemi. Obecnie ma siedemnaście lat. - Pokiwałem powoli głową w zamyśleniu. - Gdzie ją widziałeś?
- Jeden z ogarów widział ją, jak jechała na wschód. Zawiadomił mnie, bo zaciekawiła go jej aura. - Wyjaśniłem. - Później wjechała do tej wioski, którą niedawno Orochimaru wykorzystał do swoich eksperymentów. Pokonała Upiora, a potem najwyraźniej uznała, że szkoda jej czasu i energii, więc odjechała, nim zombie zdążyły do niej dotrzeć.
- Sama? Interesujące. - Mruknął najwyraźniej o czymś myśląc.
- Nie ruszaj jej. - Warknąłem ostrzegawczo.
Itachi uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Jest twoja. Wiedźmy to same kłopoty, a ja i tak nie mam czasu, żeby się z nimi bawić. Zdziwiłem się, że podróżuje sama, to wszystko. - Odepchnął się od biurka i ruszył ku wyjściu. - Ach, i spotkałem po drodze Karin. Czeka na korytarzu, aż po nią pójdziesz.
Prychnąłem.
- Nie obchodzi mnie to.
- Wiem. Mówię, bo wyglądała na bardziej zawziętą, niż zwykle.
Wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Ponownie zwróciłem się w stronę kuli. Dziewczyna spała w jakimś zagajniku. Tym razem miała ściągnięty kaptur, mogłem więc zobaczyć jej twarz. Miała jasną cerę, delikatną twarz i jasnoróżowe włosy. Kolor jej tęczówek wciąż pozostawał dla mnie zagadką. Aż miałem ochotę do niej pójść, obudzić ją i przekonać się na własne oczy, jakiej barwy są. Oderwałem wzrok od kuli i spojrzałem niechętnie na górę raportów, które piętrzyły się na moim biurku.
- Czas to w końcu przejrzeć. - Mruknąłem łapiąc pierwszą teczkę z brzegu.